OKBB Radny Wizytówka Aktualności Interpelacje Galeria Refleksje Zaproszenia Kontakt
Sonda

21 października 2007 - po wygranej PO
nowy licznik społecznego optymizmu i zaufania.
Więcej w nas radości (TAK), czy obaw (NIE) ?



TAK   
 47.26 %
NIE   
 52.74 %
Tak     
 
Nie
2006-12-16

GDAŃSK NASZ ?

Wyborcze IQ

Otrzepałem się z wyborczego zmęczenia i powyborczego zdziwienia. Takiego wyniku nikt z moich gdańskich znajomych – tych z lewa, ze środka i z prawa, i bardziej jeszcze z prawa – nie przewidział. I nie to jest istotne, że sam przegrałem walkę o mandat miejskiego radnego. Ważne : kto w nowej radzie się znalazł.


Nie zamierzam postponować nowej rady en block, ani tym bardziej jej członków indywidualnie. Na własnej skórze się przekonałem, że elektorat swój rozum ma (albo nerwy) i taki szacunek wystawi za kolejne cztery lata. Myślę jedynie o tym, co mnie przez całą minioną kadencję przyprawiało o ból głowy. Myślę o skrajnym upartyjnieniu miejskiego samorządu.
Siedem komitetów zgłosiło do rady swoich kandydatów – mandaty dostały się jedynie dwom. Jeśli 22 radnych (dla większości bezwzględnej wystarczyłoby 18) ma partia, której przypadł także urząd prezydenta – to wykarykaturzona polska demokracja musi na tym ucierpieć. Szef Klubu Radnych PO z mojej kadencji, mający niemały udział w wyborczym sukcesie gdańskiej Platformy, podzielił moje obawy w swym pierwszym wywiadzie. Jeśli wierzyć oczywiście prasowemu przekazowi, wyraził troskę o “sodowe uderzenie” do głów partyjnych kolegów wobec tak miażdżącej przewagi w gminnym samorządzie. Kto wie, czy nie za tę refleksję właśnie został ukarany ( w nowym składzie całkowicie pominięto Macieja Lisickiego przy rozdziale prominentnych stanowisk - czyba, że chodzi o inny oczekujący Go awans..? ). Człowieka można pochować – problem jednak pozostanie.


Przyjąłem zaproszenie na uroczystości inicjacyjne nowej Rady Miasta Gdańska. Po to, by pogratulować “wygranym”, ale i sprawdzić Maciejowe obawy... Byłem radnym do roboty. Rzadko udawałem się tam, gdzie “warto” lub “wypada się pokazać”. Nie miałem czasu na pikniki i przyjęcia. W ciągu czterech lat pracy na rzecz rozmaitych inicjatyw i potrzeb, wiele było takich, które warto kontynuować albo – po prostu – trzeba zakończyć. Dzisiaj nie mam już narzędzi, nawet tak skromnych, w jakie wyposażono samorządowców. Zaglądałem zatem w oczy starych i nowych kolegów, by znaleźć w nich zainteresowanie realną pracą dla sąsiadów.


Wielka Sala Wety Ratusza Głównego Miasta wypełniona po brzegi specyficznym niepokojem... Z pewnością widzę więcej, niż zainteresowani jedynie powierzchownością uroczystego dnia. Odbieram oznaki smutnej sympatii, na przemian z wyrazami współczucia i pocieszenia. Miłe to, ważne, ale nie najważniejsze. Widzę bowiem także szare twarze kilku byłych radnych, dla których nieprzychylność elektoratu była pewnie wręcz szokiem. Wyraźnie nie potrafią się otrząsnąć, a tym bardziej pogodzić z wyborczą porażką. Sprawiają wrażenie obrażonych na świat. Gorączkowo analizują kto i za co ukarał ich dalszą, eliminującą z gry, “pozycją na liście”, kto im robił kampanię negatywną. Przestaję się nimi interesować, bo z pewnością nie będę z nich miał pożytku.


Nie mam psychiki emeryta i nie wyobrażam sobie siedzenia po pracy w ciepłych kapciach... Bez znaczenia, czy za dietę, czy bez pieniędzy – ludzie, którzy na mnie liczyli mogą na mnie liczyć nadal. Muszę jednak znaleźć nową ścieżkę dostępu do urzędowych informacji i udrożnić – bez osobistych przywilejów – kanały wpływu na decyzje nowej władzy.


Cztery lata kadencji zabiegałem o ludzkie prawa bez partyjnego wsparcia – jako jedyny w gdańskim samorządzie radny niezależny. Do wyborów (głównie z powodu konstrukcji ordynacji wyborczej) poszedłem z listy partyjnej. Zupełnie naturalnie, najbliższa mi była lista PiS. Tyle, że nie pasowałem do koncepcji Jacka Kurskiego więc w wyborach nie miałem szans. Patrzę jednak teraz w oczy tych, którym pełnomocnik Kurski powierzył pierwsze miejsca na swych listach, jak na potencjalnych sojuszników. Kto z tej “12” okaże się pomocny ? Czas pokaże.


Właściwie... takim znakiem zapytania pora też skończyć powyborcze dywagacje. Gdańszczanie – w swej zbiorowej mądrości – zdecydowali o składzie samorządu i kropka. Nie sprawdziło się moje marzenie, by rada gminy była zbiorem wielu sposobów myślenia, by “dobro miasta i jego mieszkańców” było pojęciem wspólnym, do którego jednak dochodzi się różnymi drogami. Trudno mi bowiem pogodzić się z tym, by kontrowersyjne – za mojej kadencji – projekty, które udało się zmodyfikować lub których uchwalenie wstrzymaliśmy, wróciły teraz do przysłowiowego “odklepania” z pozycji siły. Dlatego myślę, że cztery lata intensywnej pracy na rzecz takich uchwał to dla mnie zbyt długi okres, by teraz rezygnować z walki o racje. Właśnie teraz – czysto, bez diety. Wyborcze Intelligence Quotient ma więc wreszcie szansę realnej weryfikacji.


/Tekst opublikowany w Miesięczniku Stowarzyszenia "NASZ GDAŃSK" - grudzień 2006/


2006-12-15



2006-12-08



2006-11-24



2006-11-13

Wszystkim Osobom

- starszym i młodszym, znajomym i nieznajomym - serdecznie dziękuję za pomoc i wsparcie moich wyborów do Rady Miasta Gdańska




2006-11-12

Dlaczego warto głosować na mnie ?


Labirynt wyborczy



Pracowitość, rzetelność i odpowiedzialność - to walory Janusza Kasprowicza - kandydata do Rady Miasta Gdańska





Znajomi pytają mnie: co mają zrobić 12 listopada ? Pytają retorycznie, bo i tak po chwili deklarują oddanie głosu na mnie. W większości. Skąd jednak wątpliwości u pozostałych ? Jak mam im pomóc w dokonaniu obiektywnie najlepszego wyboru ?

W sześciu okręgach wyborczych Gdańska zarejestrowało się dziewięć komitetów. Zwykli, zapracowani ludzie, nawet ci czytający codzienne gazety i słuchający wiadomości – nie są w stanie rozeznać poszczególnych list. Skromne środki finansowe i krótki czas kampanii będą dla nich raczej dodatkowym utrudnieniem. Zmęczeni medialnymi awanturami, toczonymi w Warszawie, najchętniej w ogóle nie poszliby do urn. A jeśli już, to wybierali spoza grona awanturników.

Także mnie opanował opisany sposób myślenia. Tym się jednak różnię od biernych wyborców, że w ostatnich czterech latach na co dzień uczestniczę w takich sporach. Musiałem więc wypracować sobie własną technikę przyswajania wiedzy o tym, co dobre, a co złe – o tym, kto rzetelnie sprawuje mandat, a kto jest zwykłym karierowiczem.
W internetowej utarczce, rozgorzałej pod ogłoszonymi listami kandydatów, zaproponował ktoś poddanie zainteresowanych mandatami radnych dość sensownej ankiecie. Jej konkluzją ma być odpowiedź na pytanie: dlaczego chcę reprezentować swoich sąsiadów ? Zanim ostatecznie zadeklarowałem swoją kandydaturę, poddałem się takiemu testowi sam dla siebie.





Przed czterema laty, będąc już dojrzałym mężczyzną, przyjąłem propozycję współtworzenia komitetu wyborczego Bogdana Borusewicza. Wcześniej wielokrotnie odmawiałem, choć było to wbrew mojemu życiorysowi. Tak mnie wychowali Rodzice, że zawsze czułem silniejszą niż koledzy potrzebę społecznej integracji i aktywności. Zarówno w “podstawówce”, jak i liceum wybierano mnie do samorzadów klasowych i szkolnych. Na studiach byłem prezesem Gdańskiego Klubu Dziennikarzy Studenckich i Koleżeńskiego Sądu Dziennikarskiego. Praca w zawodzie dziennikarza także pozwalała mi na utrzymywanie rzetelnego kontaktu z problemami innych ludzi. Stan wojenny zastał mnie u boku Lecha Bądkowskiego – twórcy idei Społeczeństwa Obywatelskiego – w Tygodniku “Samorządność”. Trzynasty grudnia i odpowiedzialność za własną Rodzinę spowodowały moje odejście od spraw publicznch. Tylko na chwilę, jedynie dla odnalezienia się w nowej, przymusowej sytuacji. Było dla mnie później miejsce w tzw. “gdańskim desancie”. Tej nowej, koleżeńskiej władzy – po 1989 roku – nie umiałem jednak w pełni akceptować.

Nadzieja wróciła dopiero z Bogdanem Borusewiczem. Przysłowiowego włosa zabrakło wówczas, by został prezydentem Gdańska, by przywrócone zostało moje zaufanie do władzy, by Gdańsk odzyskał swoją szansę. Uważałem i uważam tym bardziej teraz, że stało się źle dla mojego Miasta.

Zaistniałem wtedy w Radzie Miasta, jako radny niezależny. I jako jedyny utrzymałem tę niezależność przez całą kadencję. Nie było łatwo. Przy mnóstwie trudnych decyzji mogłem sobie jednak pozwolić na luksus osobistego odpowiadania za własne głosowanie, oceny i dokonywania wyboru w zgodzie z własnym sumieniem i posiadaną wiedzą – na własną odpowiedzialność. Dokumentacja minionych czterech lat – której fragment stanowi archiwum na stronie www.kasprowicz.pl – da teraz każdemu zainteresowanemu możliwość oceny moich decyzji.

Zachowałem niezależność, bo zachowałem stan bezpartyjny. Moje polityczne sympatie były jednak stale widoczne. Naturalną konsekwencją, wobec warunków stawianych przez dzisiejszą rzeczywistość i ordynację wyborczą, stała się zatem moja obecność na Liście PiS. Starałem się dotąd, by ludzie, którzy mi zaufali – mieli nadal najbardziej oczywistą pewność – pewność, że wybrali samorządowca. Nie uciekam – bo nigdy nie uciekałem – od polityki, ale na forum gminnego samorządu priorytet miały dla mnie zawsze potrzeby mieszkańców.

Bardzo bym chciał, by takie założenie przyświecało pozostałym 33 gdańskim radnym. W gruncie rzeczy, tzw. programy polityczne poszczególnych ugrupowań niewiele się już dzisiaj od siebie różnią. Pozacierały się ludzkie życiorysy, zamazały ideologiczne granice. Partyjny i propagandowy kalejdoskop minionych 16 lat, doprawiony medialnymi ingrediencjami, przedstawia się nam dzisiaj niczym scena teatru kukiełek. O tyle jest to jednak mniej zabawne, że postaci tego spektaklu mają formalne prawo decydowania o naszym realnym życiu. Z pewnością więc bojkot wyborów – proponowany przez część naszych zmęczonych Sąsiadów – nie uchroni nas przed potencjalnym złem. Z pewnością także przed owym złem nie obroni nas oddawanie swych głosów na przypadkowych kandydatów. Dezaprobata dla kłócących się stron, szczególnie wobec niemożności klarownej oceny historii i źródeł konfliktu, nie powinna przysłaniać wybierającym istoty wyboru.

Wbrew oczekiwaniom przeciwników, dość szybko wdrożyłem się w tryby skutecznego sprawowania mandatu radnego. Przyznaję jednak, że wymagało to poświęceń i przyniosło osobiste straty. Wielu ludziom i sprawom mogłem pomóc i pomogłem. Były jednak i takie, przy których utknąłem, rozbijając sobie głowę o ścianę politycznego sprzeciwu lub tyralierę ludzkiej interesowności. Mam nadzieję, że uda mi się do nich wrócić w nowej kadencji. Mam bowiem przekonanie, że większość wyborców – we własnym interesie – wyczuli się na fałsz, zachowa dystans do mediów i umiar chwilowej wrogości.

Kilkakrotnie w czasie mijającej kadencji zamierzałem zrezygnować z mandatu. Nie z powodu kokieterii, a jedynie za przyczyną doraźnej utraty wiary w prawo. Zarzut słabości charakteru oddalałem wówczas refleksją: nie ustąpię przed bylejakością. Teraz zdecydowałem się na dalszą pracę w gdańskim samorządzie z tej samej przyczyny. Mieszkam w Gdańsku od urodzenia – to jest moje Miasto. Nie zamierzam emigrować. Nie zgadzam się, by o losach moich i mojego Gdańska decydowali wrodzy nam lub choćby niepewni ludzie. Nie mam już więc wątpliwości – na kogo oddam swój głos. Ufam, iż moi Sąsiedzi również wybierać będą konkretnych ludzi – po nazwisku – nie bacząc, na której liście, w którym korytarzu wyborczego labiryntu ich zastają.





2006-10-25



2006-09-15

GDAŃSK NASZ ?


GRASSowanie wyborcze

Następnego dnia zajrzałem w gazety, żeby sprawdzić jak media przedstawiły gdańszczanom tę czterogodzinną dyskusję. I oniemiałem. Redaktorki obu gdańskich dzienników jakby się umówiły, albo... relacjonowały inną sesję, innej Rady Miasta, niż tę sierpniową – gdańską, w której ja brałem udział. Nie powinienem się może dziwić, skoro już wcześniej żywiąca się sensacjami prasa zapowiedziała “polskie piekło” i “gorącą sesję”, więcej uwagi poświęcając gorsetowi Posła Kurskiego niż istocie “sprawy Grassa”.

Pan Poseł rzeczywiście przybył do Ratusza, by radnym przedstawić swoją opinię na temat skrywanego przez Güntera Grassa faktu w życiorysie. Słuchając jej jednak - przez moment nie odniosłem dyskomfortu napastliwego tonu lub dwuznaczności. Podobnie, jak chwilę później – w wystąpieniu ks. Krzysztofa Niedałtowskiego (m.in. Duszpasterza Wspólnoty Niemieckiej w Gdańsku) nie znalazłem uszczypliwości w stosunku do Posła. Skąd więc reporterki wzięły “ripostę”, przyganę, awanturę..?

Nic prostszego, jak Panie z obsługi Biura Rady poprosić o protokół, by się przekonać: czy to ja źle zrozumiałem intencje mówców, czy przedstawicielki gazet. Ksiądz Niedałtowski powiedział dosłownie tak: “... myślałem, że z jego (Posła Kurskiego) strony będzie to rzeczywiście polityczna motywacja Tymczasem, co drugie zdanie, brzmiała tutaj retoryka etyczna i moralna”. I nieco dalej: ”... myślę, że ta debata, równiez z głosem pana Kurskiego, wpisuje się w pewien szerszy ton i o tym chciałbym mówić”.
Cieszący się w Gdańsku wielkim szacunkiem Duszpasterz środowisk twórczych z charakterystyczną dla siebie precyzją wyłożył też opinię, z którą muszę się zgodzić: “...jeśli mógłbym podzielić sie głębszą refleksją na temat filozofii czy też etyki lustracji, to zaproponowałbym wzorzec prawdy i pojednania z Afryki Południowej. Ja mam wrażenie, że w polskich debatach na ten temat chodzi tylko o prawdę, a nie o pojednanie”.

Spodziewając się Posła Kurskiego, “doproszono” na obrady Profesora Andrzeja Januszajtisa, Honorowego Obywatela Gdańska, który przewodniczył Radzie Miasta pierwszej kadencji i m.in. Posła Arkadiusza Rybickiego. Dyskusję otworzył jednak Prezydent Adamowicz, dość szybko prowokując nerwowy ton i podniesione głosy. “ Każdy – usłyszeliśmy – kto dzisiaj chce odebrać Grassowi słuszne mu miano Honorowego Obywatela Miasta Gdańska i słuszne miano przyjaciela Polaków i Polski, kwestionuje całe 40 lat jego pracy na rzecz pojednania między Polakami a Niemcami, cofa nas do czasów gen. Moczara, Gomułki, Bieruta, którzy straszyli dzieci od przedszkola do studiów, że jedynym gwarantem suwerenności tzw. polskich granic jest Związek Sowiecki, Armia Radziecka.” I jeszcze podkreślił na koniec: “Każdy kto chciałby dzisiaj i powtórzę to raz jeszcze, Grassa wyrzucić na śmietnik historii, chciałby mu odebrać niekwestionowane zasługi, staje się przyjacielem Eriki Steinbach. Każdy kto chce dzisiaj Grassowi odebrać Obywatelstwo Honorowe jest przyjacielem tych, którzy dzisiaj chcą zrewidować historię powojenną, są za tworzeniem tzw. nowej tożsamości europejskiej. Każdy dzisiaj kto chce odrzeć Grassa z godności Obywatela Honorowego Miasta Gdańska idzie udeptaną drogą, kiedyś udeptaną przez właśnie Bieruta, Gomułkę, Żołnierza Wolności, różne inne tego typu publikacje, które wtedy straszyły nas Polaków Adenauerem w krzyżackim płaszczu, krzyczały, że domy nam zostaną zabrane w Gdańsku, we Wrocławiu, Szczecinie. To już kiedyś było. To niepokojące jest, że dzisiaj na początku XXI wieku te argumenty na nowo niektórzy próbują wysunąć w debacie publicznej. A więc schowajmy głęboko do szafy Bieruta, Gomułkę, gen. Moczara, te wszystkie strachy.”

Poprzedniego wieczora, w kilkunastoosobowym gronie, także z Posłem Jackiem Kurskim, dyskutowaliśmy długo nad tym, jak winniśmy się zachować: i wobec gęstniejącej kampanii medialnej wokół “sprawy Grassa”, i jako radni, i jako uczestnicy sesyjnej debaty. Kampania – uważaliśmy – podsycona wymianą listów: Adamowicz – Grass i publicznymi wystąpieniami Lecha Wałęsy, powinna zostać jak najszybciej zamknięta. Przed wyborami.Zgodnie ustaliliśmy, że – jako prawny sukcesor Rady z 1993 roku, która przyznając Günterowi Grassowi tytuł Honorowego Obywatela Gdańska nie miała świadomości faktu jego służby w Waffen SS – jesteśmy to winni wszystkim odczuwającym dziś z tego tytułu moralny i historyczny dyskomfort. Tyle i tylko tyle. Skrucha, wyznana przez Noblistę w najnowszej książce, jak i liście do Pawła Adamowicza wydała się przecież oczywista także Grassowi. “...ten krótki, ale jakże ciążący na mnie epizod z młodzieńczych lat – napisał autor “Obierając cebulę” – zachowałem dla siebie, nie wymazałem go jednak z pamięci. Dopiero teraz, z wiekiem, znalazłem odpwiednią formułę opowiedzenia o tym w szerszej perspektywie”.

Podzielałem opinię, że podniósłszy zasłonę wokół ciążącego mu milczenia Günter Grass będzie także potrafił stanąć przed gdańszczanami osobiście. Dlatego, wobec braku akceptacji naszego oświadczenia, poparłem wystosowanie do Honorowego Obywatela po prostu zaproszenia do jak najszybszego złożenia w Gdańsku wizyty, która umożliwi zakończenie drażliwego tematu.

Nawet taką propozycję radni odrzucili.

Zastanówmy się nad skutkami takiej postawy. Odpowiadając Pawłowi Adamowiczowi w trakcie Sesji RMG starałem się je przewidzieć. Przypomniałem postanowienia Statutu Miasta Gdańska. Stanowi on jednoznacznie, że to właśnie Rada posiada przywilej nadawania i odbierania tytułu. To Przewodniczący Rady, mimo kanikuły, winien wyjść naprzeciw problemowi, uprzedzając wszelkie inne wystąpienia. Szkoda, że tak się nie stało. Szkoda, że Pan Prezydent nie podzielił się swym obywatelskim prawem “pisania listów” właśnie z radnymi. Ja mu tego prawa nie odbieram, ale oczekuję odwrotnie także respektowania moich praw obywatelskich. Mam zatem prawo krytykować treść jego listu i formę. Mam też prawo krytykować godzinny “spektakl telewizyjny”, którym problem, bolesny dla wielu Polaków i starzejącego się Grassa, przekształcono w autokampanię wyborczą. Takie publiczne wyborcze grassowanie...

Dlatego podzielam też zarzuty, postawione Prezydentowi Adamowiczowi przez Posła Kurskiego, o “medialne tańce wokół Lecha Wałęsy”, “wielogodzinne przetrzymywanie odpowiedzi Grassa”, “manipulowanie opinii publicznej”. “... tu nie chodzi tylko o Gdańsk – mówił Jacek Kurski – tu nie chodzi o PO, PiS, Adamowicza, czy Kurskiego. Tak naprawdę, od naszego podejścia do tej sprawy zależy w pewnym stopniu przyszła pozycja i kulturowa, i historyczna w Europie. To bój o pamięć i tożsamość (...). Bardzo doceniam, że Günter Grass miał moralną, pisarską, czy intelektualna potrzebę jakiejś ekspiacji i wytłumaczenia, że... skierował list do władz Gdańska. Ale ten list i ta korespondencja nie zamyka sprawy. Tam brakuje jednego elementu, tam brakuje jednoznacznej moralnej oceny tej sprawy przez Güntera Grassa – tam brakuje słowa „przepraszam””.

Nie ja jeden zapewne oczekiwałem też wystąpienia Profesora Andrzeja Januszajtisa. “Mam potrójne prawo do zabierania głosu w tej sprawie – rozpoczął. Po pierwsze, mając 13 lat straciłem w tej wojnie ojca – był jedną z pierwszych ofiar obozu koncentracyjnego Auschwitz i jego numeru 19288 nie zapomnę nigdy. Po drugie – jestem także Honorowym Obywatelem Gdańska. Po trzecie – byłem przewodniczącym Rady, tej Rady pierwszej kadencji, która z pełnym przekonaniem nadała Grassowi honorowy tytuł.(...) Grass udowodnił wielokrotnie, że jest przyjacielem, naszym przyjacielem. Nie wolno traktować przyjaciół w ten sposób, jak to się próbuje czynić w tej chwili.”

Niełatwy problem, delikatna niezwykle materia ludzkiej wrażliwości i historycznych emocji – wymieszane z ambicjami plitycznymi. Tak często przypominamy w Gdańsku zawartą w naszym herbie sentencję: NEC TEMERE NEC TIMIDE, a na co dzień nie staje nam odwagi, by ją stosować. W jakiś letni dzień, zaraz kiedy “sprawa Grassa” pojawiła się w polskich mediach, dziennikarz radia ESKA NORD poprosił mnie o rozmowę. Przyznałem w niej, że jestem w szoku, że Noblista i Honorowy Gdańszczanin – 60 lat milczał. I nawet nie dramatyczny fakt z Jego życia tak mnie zbulwersował, co właśnie to milczenie. Ale daleki jestem od gwałtownych reakcji. Muszę zdobyć wiedzę. Zdobyć ją jak najszybciej i z samego źródła.

Nie wyobrażałem sobie wówczas, by Günter Grass obawiał się przyjazdu do SWOJEGO MIASTA, by osobiście i publicznie podzielić się bólem z najbliższymi Mu ludźmi. I tylko tyle powtórzyć chcę dzisiaj. Stwarzając Grassowi taką możliwość, bardzo byśmy pomogli Człowiekowi, którego tak w Gdańsku szanujemy. I rozwiali wątpliwości tych spośród nas, którzy mają mieszane odczucia. I uniknęli politycznej hucpy, tego medialnego wyborczego grassowania...

/tekst opublikowany w Miesięczniku Stowarzyszenia "NASZ GDAŃSK" - wrzesień 2006/

2006-08-15

GDAŃSK NASZ ?


Szczyt de-komunikacji

Mój słownik codziennie wzbogaca się o nowe zasoby wyrażeń niecenzuralnych. Wystarczy, że wsiadam do samochodu, by poznać kolejne, bardziej wyszukane terminy określające coraz trafniej odpowiedzialnych za uliczne korki. Bodaj pierwszy raz w życiu jednak zdarzyło mi się usłyszeć przekleństwa także od... pieszych. Sam też doświadczyłem pieszo takiego absurdu, który doprowadził mnie do pasji, stojąc vis á vis starego “Żaka”. Żeby dostać się do siedziby Rady Miasta, odległej o 50 metrów przejść musiałem ze dwa kilometry...
-Nic to – powiedział bym pewnie, gdyby taka fatyga miała jakiekolwiek uzasadnienie, ale... na odcinku zamkniętego przejścia dla pieszych nic się nie działo. Ani przy nim, ani kilometr dalej. Tego dnia trafiła mi w ręce lokalna gazeta. Znamienny tytuł nad zdjęciem Prezydenta Gdańska jako żywo przypomniał mi zgoła inne czasy: “Adamowicz z gospodarską wizytą – Sto osób pracuje całą dobę”. Łatwo sobie wyobrazić, jak mną zatrzęsło. Tym bardziej, że pierwsza w Gdańsku odpowiedzialna za nerwy komunikacyjne Osoba nie wizytowała remontowanych torowisk tylko... przygotowania do koncertu Gilmoura.

Nie znam jednego człowieka, który kwestionowałby potrzebę remontu gdańskich ulic, torowisk, skrzyżowań. Dla większości zrozumiała jest rownież konieczność wymiany podziemnej infrastruktury kablowo-rurowej – mającej z reguły 50 i więcej lat – jak i to, że jednocześnie zatem trzeba przewidzieć prowadzenie prac pod i nad ziemią. Odrobina nawet wyobraźni podpowiada, jak wielki jest zakres takiego zamierzenia.

Pośród licznych dokumentów informacyjnych i promocyjno wyborczych Gmina Miasta Gdańska wydała także mapę “Gdańskiego Projektu Komunikacji Miejskiej” (Z/2.22/l/1/189/05). Mimo zastrzeżenia, że nie uwzględnia on inwestycji realizowanych przez ZDiZ, naliczyłem niemal dwadzieścia prawie jednocześnie podjętych zadań. Liniowa struktura gdańskiej sieci ulic powoduje, że równoległe zamknięcie ledwie kilku modernizowanych węzłów musi już skutkować drogowym paraliżem. Cóż zatem robić, by próbujących dotrzeć do pracy, domów i szkół gdańszczan nie bić po krzyżach za wieloletnie zaniedbania inwestycyjne ? Myśleć wcześniej, myśleć, po wielokroć myśleć.

Znów odwołam się do oficjalnego dokumentu. Na urzędowej stronie umieszczono raport z największego placu budowy: Podwale Grodzkie i Wały Jagiellońskie, sporo miejsca poświęcając usprawnieniom i korektom tych usprawnień, przeprowadzonych post factum – już w trakcie realizacji inwestycji. I rzeczywiście – wiele razy zdarzyło mi się jechać rano przygotowanym objazdem ( o którym informowano wcześniej ), by w południe utknąć w tasiemcu kierowców, ogłupiałych nagle wprowadzoną zmianą. Znaczy, że problemu nie przemyślano wcześniej. Każdego dnia pokonuję samochodem kilkadziesiąt kilometrów, by zdążyć na spotkania w różnych punktach Gdańska. Straconych w korkach godzin nie nadrobię, ale dla potwierdzenia swych obserwacji, coraz to nadkładam jeszcze trasy, by przyjrzeć się pracy poszczególnych wykonawców.

Nie znajduję usprawiedliwienia dla odcinków rozgrzebanych torowisk, na których brak jednego nawet pracownika. Nie pojmuję, czemu w niedzielę szaleje na Wita Stwosza kilkudziesięciu robotników, łopatami przerzucających tłuczeń na torach, by potem – przez sześć dni – panowała tam martwa cisza. Ręce opadają, jak widzę człowieka próbującego małą spalinową zagęszczarką utwardzić hektar wykopu. Wiem, że budowy to odpowiedzialne, ale pilnowanie jednego pracującego przez kilku nadzorców z rękoma w kieszeniach – także typowy obrazek – tę odpowiedzialność raczej ośmieszają. Ileż razy było tak, że po prasowej interwencji zawrzało na jakiejś budowie na jeden dzień (z reguły kosztem przestoju na innych), po czym prace ponownie zaczynały się ślimaczyć...

Ten sam “Dziennik Bałtycki”, informujący o “gospodarskiej wizycie Pana Prezydenta” – na sąsiedniej stronie dał jednak także coś na temat: “Remont Podwala idzie naprzód – Urząd zapewnia: prace zgodnie z planem”. Niżej znalazłem termin, kryjący istotę sprawy – harmonogram.

Żyjemy w czasach, zwanych przez co złośliwszych “przetargowymi”. I nie jedynie z powodów politycznych, także tych ekonomicznych. Inwestorzy samorządowi, czy Skarbu Państwa niemal na wszystko ogłaszać muszą zamówienia publiczne. Za tym obyczajem przyszedł do nas z Unii także wzorzec procedur przetargowych. W swej idei zawiera on warunki mające np. z góry wyeliminować przedsiębiorstwa kiepskie lub firemki słabe. Dlatego żądanie przedstawienia potencjału kadrowego i sprzętowego jest jedną z wyjściowych pozycji, które w zamówieniu zwykło się formułować. Wygląda, jakby je po prostu pominięto.

Katalog warunków, które wyliczyć ma ogłaszający zamówienie, musi zawierać elementy ułatwiające taką weryfikację. Musi dać także inwestorowi możliwość ustalenia preferencji celowych, jak np. cena i termin realizacji. I określać proporcje między nimi. Dobrze, jak – szczególnie przy większych zadaniach – poda się parametry rozliczania ich poszczególnych etapów. A jeszcze lepiej, gdy projekt i realizacja objęte są jednym zamówieniem. Łatwiej wówczas znaleźć winnego uchybień, oszacować straty, wymierzyć karę.

Dla porządku odrzućmy jeszcze argument groźby utraty unijnego finansowania, który wielokrotnie słyszałem na różnych roboczych naradach w gdańskim Urzędzie Miasta. Nie on jest powodem jednoczesnego podjęcia zbyt wielu inwestycji drogowych. Wiadomo bowiem, że inwestor ma obowiązek zagwarantowania funduszy na pełne pokrycie kosztów zadania, zanim ogłosi je w biuletynie zamówień. Fakt umieszczenia przy większości gdańskich budów tablic informacyjnych z logo UE i symbolem ZPORR potwierdza tylko moją opinię o obowiązku zastosowania tam wszystkich procedur europejskich, także tych determinujących logikę zarządzania miastem.

Znany jest też, narastający niestety na Pomorzu, problem braku firm odpowiednio “dosprzętowionych”. SKANSKĄ, STRABAG, MTM, MITEX, czy tczewską TUGĘ widać na tylu budowach, że i one – żeby zachować dobrą markę – nie mogą podjąć kolejnych zleceń. Może więc należało po prostu wstrzymać się z realizacją niektórych zaadań ? Mydlenie oczu “zgodnym z harmonogramem przebiegiem prac” nie podważa zasadności zarzutu o złe harmonogramy. Powszechnie wiadomo, że wymogami technologii można tłumaczyć np. długi czas układania i wiązania betonu – a bzdurą jest wydłużanie harmonogramu z powodu braku ludzi i sprzętu.

Nie twierdzę, że sformułowanie rzetelnego zamówienia publicznego jest obowiązkiem łatwym. Powszechnie wiadomo też, iż wiele w nim pokus o charakterze korupcyjnym... że na każdym kroku czyha na przygotowującego je państwowy urząd kontrolujący, przełożeni, konkurencja, wreszcie – tacy, jak niżej podpisany. Od tego jednak mamy w Gdańsku budżetowe firmy wykonawcze i zarządzające (DRMG, ZDiZ), Wydział Programów Rozwojowych, Wydział Polityki Gospodarczej, wreszcie – specjalny departament nadzorujący – Zarządzanie Ruchem w Wydziale Gospodarki Komunalnej, by wychodzące stamtąd “zamówienie publiczne” przygotowane było profesjonalnie.

Nie było moim zamierzeniem wskazać w tym tekście winnego bałaganu komunikacyjnego w Gdańsku, a tym bardziej podać nazwisko kozła ofiarnego. Myślę jednak, że całkowite zaniechanie ustalenia: kto i ile popełnił błędów w trakcie planowania gdańskich inwestycji drogowych także do niczego dobrego nas nie zaprowadzi. Szczyt dezorganizacji codziennego życia gdańszczan jest bowiem wielomiesięcznym faktem. Szczyt de-komunikacji jest jego niewątpliwą przyczyną. Łańcuszek udających, że wszystko jest “zgodne z harmonogramem”, łańcuszek przerzucających odpowiedzialność, łańcuszek św. Antoniego samych niewinnych ma z pewnością swoje pierwsze i ostatnie ogniwo.

/tekst opublikowany w Miesięczniku Stowarzyszenia "NASZ GDAŃSK" - sierpień 2006/


2006-07-20

GDAŃSK NASZ?

Prezydenta Lewny nauka chodzenia

Prawda, że “działka “ komunalna jest trudną sferą zarządzania miastem. Nie przypominam sobie jednak, by Szczepana Lewnę ktokolwiek zmuszał do przyjęcia fotela Zastępcy Prezydenta Gdańska, odpowiedzialnego właśnie za mieszkaniową gospodarkę Gminy.
Najstarszy w ścisłym Kierownictwie Miasta, z dużym doświadczeniem pracy w Urzędzie, popartym prawniczym wykształceniem... Komu przyszłoby do głowy kwestionować kwalifikacje takiego kandydata ? Pytanie retoryczne: nikomu – tym bardziej, że taki wybór, zgodnie z ordynacją samorządową, i tak zależał wyłącznie od samego Prezydenta Adamowicza.

Stało się zatem. Trzy i pół roku Pan Szczepan Lewna staje przed radnymi, popisując się prawniczą erudycją, snując dalekosiężne plany, ze znaczną pewnością siebie odpierając pretensje. Idzie Mu to sprawnie z tym jednak zastrzeżeniem, że zdaje się jakby nie zauważać upływu czasu. Czy demencja to już, czy ukryta za filuternym uśmiechem poza politycznego gracza ?

Zaczęło się - u wejścia w tę kadencję - od względnie zachowawczej krytyki stanu zasobów mieszkaniowych Gminy (zachowawczej, bo przecież nie mógł ostro krytykować poprzedniej kadencji swojego Szefa). Za nią szła oferta nowatorskiego programu naprawczego, którego bieg miał być zależny od wspólnych z samorządem ustaleń specjalnej debaty. Po drodze przewijała się jeszcze, wyrażana kolejnymi uchwałami wspierającymi, nadzieja w towarzystwach budownictwa społecznego. Skończyło się – na czerwcowej Sesji, jednej przecież z ostatnich w tej kadencji RMG – walką wręcz o utworzenie przez Miasto kolejnej spółki z ograniczoną odpowiedzialnością, mającą być panaceum na wszelkie mieszkaniowe zło.

Przypomnijmy parę faktów. Na przełomie lat 2004/2005 wziąłem udział w telewizyjnej “Kości niezgody”, poświęconej nabrzmiewającemu wówczas konfliktowi wokół projektu uchwały o wykupach mieszkań komunalnych. Wyraziłem publicznie przekonanie ( o czym pisałem także na tych łamach), że dwa projekty Prezydenta Lewny – zaakceptowany oczywiście przez Radę Miasta 4 grudnia 2003 i także oczywiście przyjęty 30 września 2004 – wyrządziły sprawie więcej zła niż korzyści. – Ustawowa zasada pierwszeństwa najemcy do nabycia zajmowanego lokalu – opiniował je w zaskarżeniu Prokurator Prokuratury Okręgowej w Gdańsku Jacek Pilch jest prawem bezwarunkowym (...) którego naruszenie zasługuje na miano działania bezprawnego.

Z wielkiego ognia pozostał wtedy jedynie dym, ale też i Prezydent Lewna jakąś refleksję z tej krytyki zachował. Jego oferta proponowała co prawda Gdańszczanom niezwykle zawiłe i mętne zasady przewłaszczeń, ale zaczęła rozszerzać krąg tych, którym zezwala na wykup mieszkań. Bałagan spowodowany sprzedażą mieszkań po tzw. obrysie, uzupełniono o kolejny “nieważki” system - bonifikat na powierzchnię mieszkalną. Znów jednak zapomniano o bonifikatach na wykup gruntu. Trzeba było kolejnej uchwały dla skorygowania i tej wady. Znów jednak popełniono błąd “nieprzemyślenia”, dzieląc Gdańszczan na lepszych i gorszych.

Powstający w takich okolicznościach Wieloletni Plan Gospodarowania Zasobami Mieszkaniowymi, oparty na nierealnych, bo obarczonych brakiem wykonalności uchwałach – stał się kolejnym nieudanym krokiem Szczepana Lewny. Nic jednak nie wskazywało na to, by duma z dokonań per saldo chociaż trochę zeszczuplała. Trwanie przy stanowisku i na fotelu stało się pewnie zasadą dla zasady.

Żeby choć odrobinę pokory zechciał wykazać Pan Wiceprezydent na... specjalną prośbę. Będąc – jako radny – swoistym medium między Obywatelem, a Urzędem wielokrotnie występowałem w obronie ludzi proszących mnie o pomoc. Przypomnę, choćby tytułem rachunku sumienia tylko te sprawy, których dopiąć do dzisiaj nie mogę. I tylko te jednocześnie, w których arbitrem był On Sam. Każda z nich powstała bowiem w wyniku luk interpretacyjnych zarządzeń przygotowanych przez Pana Lewnę. W przekonaniu, iż – na podobieństwo pewnego byłego Ministra Finansów, który po zejściu ze sceny politycznej założył własny... Instytut Podatkowy i do dzisiaj odnosi jedynie sukcesy walcząc ze... swymi ustawami – także Pan Wiceprezydent uchyli łaski, wskazując wyprodukowane przez siebie dziury prawne, by wybronić niektórych. A gdzie tam...

  • Nie można przyznać racji ludziom z ul. Polanki 56, których przykry los pokarał śmiercią głównej najemczyni zanim zdążyli uporządkować sprawy rodzinne i mieszkaniowe.

  • Nie mogą doczekać się wsparcia ludzie, którzy po 50 latach zamieszkiwania i zabiegów o przetrwanie zabytkowych zabudowań Dworku “Studzienka” we Wrzeszczu, zostali sprzedani prywatnej firmie razem z dachem nad głową – na zatracenie.

  • Nie da się spełnić prośby tych, którzy byli prekursorami gastronomii w oliwskim ZOO, a teraz pragną jedynie uszanowania ich wysiłków i własnych inwestycji, bo za brak spójności urzędowych decyzji nikt nie chce wziąć odpowiedzialności.

  • Nie mogą doczekać się sprawiedliwości lokatorzy z Al. Wojska Polskiego 48, którym Gmina najpierw “zabałaganiła” dokumenty wykupu, potem rozpoczęła zabór części wspólnie użytkowanych, by wreszcie próbować wsadzenia im na głowę nowego sąsiada, wbrew prawu budowlanemu, opiniom ekspertów i elementarnej uczciwości.

  • Ładu nie mogą się doczekać Mieszkańcy kilku wspólnot przy ul. Boh. Getta Warszawskiego i ul. Fiszera nawet w tak banalnej sprawie jak przydomowe śmietniki, bo stoją na gruncie bez regulacji prawnej.

  • Poszanowania prawa oczekiwać można bez końca, chyba że zajmie się tym prokurator, w sprawie zabudowanych i niezabudowanych nieruchomości przy ul. Partyzantów 51.

  • Podobnie, jak – bez sensu – na rzetelną pomoc oczekiwać będą rzesze handlowców i gastronomów, dobijanych z jednej strony – wielkimi centrami usługowymi, a z drugiej – kosmicznymi stawkami czynszów.

  • Tak, jak logicznego wydawania pieniedzy na bezpieczeństwo nie mogą się doliczyć Mieszkańcy Osowej, testowani kolejnymi typami “progów zwalniających” w ulicy Barniewickiej.

  • Żeby wypomnieć jeszcze bezpieczeństwo rowerzystów, próbujących z Osowej zjechać do Oliwy nad obwodnicą.

  • A pieniędzy puszczanych z gazem w powietrze nie dogonią długo jeszcze lokatorzy domu przy ul. Śląskiej 3...
    ... skoro nie ma ich dla rzeczywiście potrzebujących, jak np. samotna, mająca na utrzymaniu ociemniałego syna, zarabiająca grosze Pani Anna W. z Oliwy, czy samodzielna lecz nie samowystarczalna, schorowana rencistka Jadwiga K. z Żabianki.

    Cóż – wyliczanka przykra, ale prawdziwa. W każdej z tych spraw liczyłem na wsparcie Wiceprezydenta, jako człowieka dojrzałego i doświadczonego – i w żadnej wsparcia nie otrzymałem. Przeglądając teraz Interpelacje zadałem sobie pytanie: w imię czego Szczepan Lewna odmówił pomocy potrzebującym ludziom ? Nie znalazłem odpowiedzi. Nie było tu ryzyka narażenia na szkodę miejskiej kasy, czy stworzenia złego precedensu. Nie istniało zagrożenie polityczne. Zatem czemu ? Może brak kompetencji ? Może brak cywilnej odwagi samodzielnego użycia własnej pieczęci ? Może inny powód..?

    Wiewiórki w Parku Czesława Niemena (taki trawnik przy ogrodzeniu Rady Miasta) już od dawna zapowiadają dymisję Pana Wiceprezydenta. Nawet, jeśli były to tylko rude plotki, czerwcowa Sesja RMG zdawała się je potwierdzać... 60-letni mężczyzna musi jeszcze w Polsce parę lat popracować na emerytalny spokój. Stanął więc Pan Szczepan jak lew do walki o – być może, tak mówią rude kity – swą nową posadę... Tocząc walec komunalnych eksperymentów poddał pod głosowanie projekt powołania kolejnej miejskiej spółki z ograniczona odpowiedzialnością: “Gdańskiej Infrastruktury Społecznej Sp. z o.o.”.

    Własnym uszom wierzyć nie chciałem – słuchając i własnym oczom – czytając “Uzasadnienie” powołania tego tworu: ” Budowa 1000 mieszkań na potrzeby Gminy Miasta Gdańska stała się pilną koniecznością. 788 rodzin zamieszkuje w budynkach katastrofalnym stanie technicznym, a 437 rodzin mieszka w budynkach przeznaczonych do rozbiórki (...) Przeprowadzone analizy wykazały, że optymalnym dla Miasta rozwiązaniem będzie realizacja programu (w pewnej części) przez funkcjonujące już komunalne towarzystwa budownictwa społecznego (TBS Motława Sp. z o.o. i Gdańskie TBS Sp. z o.o.) oraz (w zasadniczej części) przez specjalnie do tego celu powołaną jednoosobową spółkę Gminy Miasta Gdańska(...). Nowo powołana Spółka budować będzie mieszkania oraz obiekty użyteczności publicznej w oparciu o udział własny oraz długoterminowy kredyt bankowy.(...) Zabudowana nieruchomość gruntowa przy ul. Sobótki 9 będzie siedzibą Spółki ale także obiektem wspomagającym zasilanie finansowe poprzez komercyjny wynajem znacznej części pomieszczeń. Projekt ma charakter otwarty, co znaczy, że po wybudowaniu 1000 mieszkań, a nawet równolegle, Spółka będzie mogła podejmować kolejne zadania inwestycyjne zarówno w zakresie budownictwa mieszkaniowego jak i budowy obiektów użyteczności publicznej(...)”.

    Na nic zdały się protesty i krytyka. Na nic pytania o wyliczenie efektywności przedsięwzięcia. Na nic drwina, że pozytywem utworzenia tej Spółki będzie jedynie wygenerowanie kilkunastu etatów i diet członków rady nadzorczej. Na nic uwagi, że miasto nie może już zaciągać kolejnych kredytów, bo przekroczy 60 procentowe zadłużenie w stosunku do przychodów, co grozi zarządem komisarycznym, więc zaciągnie kredyt via Spółka i że jest to nic innego, jak podwójnie ukryta dotacja. Na nic publiczna kpina z potencjału intelektualnego załogi Pana Lewny, która w ciągu 4 lat wybudowała 298 mieszkań (z czego 217 wymusiła powódź 2001 roku), a która w tym samym składzie pod innym szyldem rzuca się na budowę 1000 i więcej mieszkań, jeszcze mając rezerwę na lokale użytkowe. Na nic wyliczenia kolejnych 100 milionów złotych obciążających budżet, wobec 200 grożących za rok. Na nic wytykanie: braku informacji szczegółowej o Statucie Spółki, braku dotychczasowej polityki mieszkaniowej, braku strategicznych konkretów... Na nic wreszcie stwierdzenie faktu: wobec podjęcia budowy dużych, spektakularnych obiektów sportowych zwyczajnie głupio jest tłumaczyć, że Miasto nie ma pieniędzy na budowę mieszkań... Z 31 obecnych podczas głosowania radnych, tylko 11 zachowało trzeźwość umysłów: Zofia Gosz, Elżbieta Grabarek, Wiesław Kamiński, Władysław Łęczkowski, Grzegorz Sielatycki, Ryszard Olszewski, Piotr Gierszewski, Ryszard Klimczyk, Kazimierz Koralewski, Tomasz Sowiński i niżej podpisany.

    Ciężka i niewdzięczna to “działka” – gospodarka komunalna w naszych czasach. Obserwując poczynania Prezydenta Lewny długo starałem się zachować wrozumiałość dla potknięć, zrozumieć meandry przepisów, które musi na co dzień pokonywać, by czynić dobro. Robiąc jednak, na przełomie każdego roku, kolejne rachunki spraw – miałem tej tolerancji coraz mniej. Na finał kadencji – nie mam jej już wcale. Więcej, jak widać, złego pewnie zrobił i, co gorsza, eksperymentował na żywym organiźmie. Taka... nauka chodzenia tym jest bardziej naganna, że – o ironio demokracji – dostać ma za nią jeszcze nagrodę.

    /tekst opublikowany w Miesięczniku Stowarzyszenia "NASZ GDAŃSK" - lipiec 2006/
  • 2006-07-19

    Sam radny nie da rady

    Wydział do walki z Korupcją
    KW Policji w Gdańsku - może pomoże

    Szanowny Pan
    mł.insp. Piotr Michna
    Zastępca Komendanta Komendy Wojewódzkiej Policji w Gdańsku
    ul. Okopowa 15
    80-819 Gdańsk



    Szanowny Panie Komendancie,

    wykonując mandat radnego Rady Miasta Gdańska wielokrotnie trafiałem na przypadki procedur budzących moje obawy, co do poszanowania prawa lub kanonu urzędniczej moralności. Narzędzia, którymi dysponuje radny miejski dają jednak niewielkie możliwości ich samodzielnego rozpatrzenia. W większości spraw zmuszony byłem zadowolić się wyjaśnieniami pracowników Urzędu Miasta. Tym razem jednak są zbyt niewystarczające, by na nich poprzestać.
    Proszę Pana Komendanta o bliższe przyjrzenie się przez podległy Panu Wydział do walki z Korupcją dwóm przypadkom:


  • 1). przekazanie w prywatne ręce gruntów i nieruchomości zabudowanych byłego Klubu Sportowego „Spójnia” w Gdańsku, co Gminie Miasta Gdańsk przyniosło już wielkie straty finansowe i przyniesie kolejne;


    Sprawę opisałem w Interpelacjach do Prezydenta Miasta Gdańska (także na mojej stronie www.kasprowicz.pl INTERPELACJE): 2006.07.02 – „Gospodarowanie w baraku”, 2006.02.08 – „Transformacja paragrafów” oraz 2006.04.03 – „Nielegalne – znaczy legalne?” oraz w Nr 5/2006 Miesięcznika Nasz Gdańsk – „Bardzo spójne Spójnie” (kopię załączam); od publikacji minęło 6 tygodni – Urząd Prezydenta Gdańska nie widział powodów do reakcji ani interwencji.


  • 2). przekazanie w prywatne ręce nieruchomości zabudowanych i niezabudowanych, w tym działki o powierzchni blisko 6,5 ha w atrakcyjnej lokalizacji Wrzeszcza z dużym prawdopodobieństwem znacznego zaniżenia ceny; 8 lat tolerowania braku wykonania zapisów Aktu Notarialnego z wyraźną obroną podjętych wcześniej decyzji administracyjnych – z ewidentną szkodą dla majątku Gminy Gdańsk;


    Tak... Europejska Fundacja Ochrony Zabytków (jeszcze niedawno "Aleksandra" Spółka z o.o.) dba o "Świętą Studzienkę"...


    ... że właśnie (fot. z 15.07.2006) zarwała się więźba dachowa nad jednym z okien

    Sprawę opisałem w Interpelacjach do Prezydenta Miasta Gdańska (strona www j.w.): 2005.02.09 – „Ludzie w zabytkowym opakowaniu”, a także w ostatniej Interpelacji – z dnia 17.07.2006 r. (której kopia w załączeniu) oraz w Nr 6/2005 Miesięcznika Nasz Gdańsk – „Mętna Studzienka” (kopia także w załączeniu).


    Dodawać nie muszę, iż – w razie potrzeby udzielenia jakichkolwiek dodatkowych informacji – jestem do dyspozycji.


    Tryb wykonywania władzy zakłada dzisiaj pełną decyzyjność Urzędu Prezydenta i Jego Aparatu, a pełną odpowiedzialność władzy uchwałodawczej – czyli samorządu. Przekonałem się o tym niedawno, otrzymując wezwanie na przesłuchanie właśnie w podległym Panu Komendantowi Wydziale do walki z Korupcją. To ja musiałem tłumaczyć się z ewentualnego błędu lub świadomie przestępczego działania urzędników mimo, iż mój kontakt – jako radnego – z uchwalanymi dokumentami miał jedynie szczątkowy charakter. To ja jednak także – odwrotnie proporcjonalnie do możliwości popełniania czynów nagannych – ponoszę odpowiedzialność, jeśli fakt taki zostałby w Urzędzie Miasta udowodniony. Będę zatem zobowiązany za uchronienie mnie od takiej odpowiedzialności za decyzje podjęte w obu przedstawionych wyżej sprawach.



  • 2006-07-07

    GDAŃSK NASZ ?


    Strip-tease na plaży nudystów

    Dostałem list. Podpisany list, z imienia i nazwiska: “Czy to Pan jest tym radnym - palaczem, który - rzekomo - podczas ostatniej sesji Rady Miasta wnosił o to, by bezrobotni sprzątali po Panu i innych palaczach pety na przystankach tramwajowych i autobusowych, a także odchody Pańskiego psa ? Z powazaniem - Tomasz Podlaski”.

    Odpowiedziałem oczywiście na pytanie. Także teraz – wracam do sprawy, choć nie mam ochoty... babrać się w temacie, pojawiającym się niczym bumerang przed każdą kampanią wyborczą. Choćby dlatego wracam, że zamiast problem po prostu załatwić, gada się o nim w Gdańsku bodaj szesnasty rok.
    Szef Komisji Samorządu i Ładu Publicznego RMG Radny Aleksander Żubrys realizuje od paru miesięcy cykliczne spotkania o problemach bezpieczeństwa i porządku – kolejno, w różnych dzielnicach. To zadziwiające, że niemal wszędzie – choćby prowokować zainteresowanych do poważnych tematów – i tak spotkanie zdominowane będzie psimi odchodami. Rzadko czuję potrzebę włączania się w taką... dyskusję. Nawet wtedy, gdy Radny Żubrys rozpościera przed słuchaczami wizję budowy specjalnych parków –wybiegów - wychodków dla czworonogów. W duchu śmieję się jedynie na myśl, jak tłumaczę swojej Lilou, by wytrzymała z potrzebą chociaż metr... Tym bardziej nie znam słów, które przekonają suczkę, że przejść musi ściskając łapy metrów pięćset, by dojść do specjalnego parku...

    Z reguły sprzątam zatem niewielki, przydomowy ogródek. Ale cóż mam zrobić, jak zwierzę zgłasza potrzebę na spacerze ? Noszę ze sobą woreczek, rękawiczkę, nosiłem łopatkę... Zastanawiałem się nawet, czy nie uszyć jej na szyję – by sama sobie nosiła – specjalną torebkę na ów sprzęt. Zawsze jednak dobre chęci rozbijały się o te samą kwestię: co mam / mamy zrobić z efektem wysiłku perystaltyki..? Przecież trudno go włożyć w kieszeń, tym bardziej wsiąść do tramwaju... Koszy w Gdańsku niemal nie uświadczysz.

    Radny Żubrys “walczy” o czystość ulic i obyczajów już trzy kadencje. I pewnie czwartą zaliczy walcząc z psimi odchodami. Co wcale – proszę Go o wybaczenie – nie znaczy, iż nie robi czegoś więcej.

    Teraz w konkury – z podobnymi intencjami, przyszła Radna Monika Tomaszewska. Jako szefowa Komisji Spraw Społecznych i Ochrony Zdrowia znalazła tematyczną niszę, którą postanowiła natychmiast zagospodarować. Przepchnęła przez swoją Komisję projekt uchwały, nakładającej kary na palaczy. Jednego złego nie powiedział bym słowa, gdyby pomyślała: nie tylko o swej karierze, ale i realiach uchwały. Nawet zagorzała przeciwniczka papierosów Radna Zofia Gosz przyszła mi w sukurs – za co bardzo chylę czoła – także zarzucając projektowi cechy prawnego bubla. Na nic się to zdało. Mój błąd (nie postawiłem wniosku, który miał szanse powodzenia, o cofnięcie projektu przed komisje – ale o odrzucenie uchwały) okupimy wszyscy niepotrzebnymi nerwami. Spieszący się dokądś radni, dla świętego spokoju przegłosowali uchwałę pozytywnie. Nie nie mieli odwagi lub nie chcieli narażać się lobby antynikotynowemu.

    Na czym polega bubel Radnej Tomaszewskiej ? Radna przewidziała, że nie wolno dymić zarówno pod wiatami, jak i w odległości 15 metrów w każdą stronę. Majątek wydamy na stosowne tablice i malowanie linii ochrony bliźnich. A i tak – dla jasności – zarówno palacze, jak i zagorzali ich przeciwnicy, powinni zaopatrzyć się w linijki...

    Jestem przekonany, że samymi zakazami nie rozwiążemy ani kwestii prawa do świeżego powietrza niepalących, ani prawa spacerowania suchą nogą tych, którzy piesków nie mają. Dlatego Panu Podlaskiemu odpisałem:
    - Tak, to ja m.in. wypowiadałem się w trakcie Sesji RMG przeciwko tej uchwale. Z jakiegoś "nasłuchu" przyjął Pan jednak zbyt wielkie uproszczenie tego, co w istocie powiedziałem.
    (...)Co do sprzątania po mnie i moim psie... Zostałem tak wychowany, że staram się nie rzucać "petów" byle gdzie i w ogóle nie śmiecić tam, gdzie jestem. Jak tylko mogę - sprzątam także po swoim czworonogu.
    (...)Powiedziałem zatem w trakcie Sesji jedynie tyle, że doskonale pamiętam czasy, kiedy po ulicach Gdańska jeździli pracownicy dawnej administracji Miasta, wyposażeni w dwukołowe wózki, miotły, łopaty i kije ze szpicami... Były przed laty pieniądze na zwykłe, codzienne sprzątanie ulic. Teraz także są, bo każdy z nas płaci podatki miejskie, również za domowe zwierzęta. Zamiast zatem gadać i gadać, wystarczy wrócić do starych, sprawdzonych pomysłów. Tylko tyle.

    Właśnie – tylko tyle. W nie tak odległych wcale czasach, odpalano fajkę na znak przyjaźni. Za moich lat szczenięcych w aptekach kupowano papierosy ziołowe, dla inhalacji dróg oddechowych. Nie przypominam o tym dlatego, by bronić palaczy – choć bezwzględnie uważam, że demokracja także ich prawa musi respektować, nie tylko uznawać prawa niepalących – ale dlatego, by walczyć z wszechogarniającą głupotą. Uczmy się wzajemnego szacunku i tolerancji, a oczekiwane zmiany postaw i kultury zachowania nadejdą same. Dajmy sobie szansę na godziwe życie, na sprzątanych ulicach, a reakcja społecznej akceptacji czystości będzie szybsza, niż się wydaje.

    Obie sprawy kojarzą mi się z opowieścią o damskiej grupie, walczącej o zakaz strip-teasu na legalnej plaży dla nudystów. Zupełny absurd. Niczym się on różni od zabiegania o izolację i totalne, siłowe potępienie sporej części palącego społeczeństwa. Niczym także nie odbiega od kolejnej próby zamotania piesków w psychiczne pampersy. Wyborcze tematy zastępcze. Państwu i sobie (a także swojej Lilou) życzę, byśmy w Gdańsku załatwili obie sprawy po staremu – czyli skutecznie. Nie sądzę, by ludzie, którzy dzięki temu dostaną stałą pracę, za to się na mnie obrazili. Tym bardziej , kiedy zauważą, że bez formalnego nakazu odchodzę z papierosem od oczekujących na tramwaj i gaszę peta w koszu lub spotkają mnie wokół domu z miotłą i łopatką.

    /Tekst opublikowany w Miesięczniku Stowarzyszenia "NASZ GDAŃSK" - czerwiec 2006/

    2006-06-12

    Społeczeństwo Obywateli


    Sąsiedzi z Wajdeloty

    Pan Prezes
    Andrzej Augusiak
    Wspólnota Lokalna Wrzeszcz Wajdeloty

    Na Pana ręce pragnę złożyć gorące podziękowania dla całego grona Sąsiadów z okolic ulicy Wajdeloty we Wrzeszczu - za zaangażowanie i wysiłek, włożone w proces przygotowania rejestracji Waszego Stowarzyszenia. Z racji wykonywanego mandatu radnego Rady Miasta Gdańska czuję się współodpowiedzialny za powodzenie Państwa inicjatywy i zobowiązuję do udzielania Wam wszelkiej możliwej pomocy.
    Z wielką radością przyjmuję każdy fakt powstawania grup sąsiedzkich, tworzących zręby społeczeństwa obywatelskiego. W swoim programie wyborczym deklarowałem potrzebę utrzymywania jak najbliższych kontaktów z Mieszkańcami. W codziennej pracy samorządowca wielokrotnie przekonałem się, ile zyskać mogą społeczności, które zdolne były wybrać swe reprezentacje.

    Znając od lat bezinteresowność i aktywność tych z Państwa, wokół których dzisiaj skupili się Sąsiedzi Wajdeloty, mam absolutną pewność, iż dzięki Waszemu Stowarzyszeniu - w świadomości władz Gdańska – znajdzie wreszcie godne miejsce program rewitalizacji Waszej Dzielnicy, że w istotnym wymiarze wpływać będziecie na losy najbliższych Waszym sercom ulic i warunki życia ich Mieszkańców. Bardzo Wam życzę, byście nie ustawali w wysiłkach na rzecz metamorfozy Waszej Dzielnicy i jak najdłużej utrzymali dotychczasowe tempo społecznej pracy.

    Z wyrazami najwyższego szacunku i samorządowymi pozdrowieniami



    2006-05-07

    GDAŃSK NASZ ?

    Bardzo spójne Spójnie

    Głowę mam podobno niemałą i myślę szybko, ale nad tą sprawą nie umiem zapanować. Trafiłem na nią przypadkowo, poproszony o rozwiązanie stosunkowo drobnej kwestii lokalowej w centrum Wrzeszcza. “Drobiazg” okazał się zbyt zawiły, bo spajał daleko większy problem – tzw. prywatyzację hektara uzbrojonego i atrakcyjnego terenu inwestycyjnego.


    Zwrot “tak zwana” poprzedza tu “prywatyzację” jak najbardziej zasadnie, bo konia z rzędem temu, kto odróżni ją od zwyczajnej prywaty.


    Tablica informacyjna budowy



    Dobre władze PRL-u tworzyły w kraju kluby sportowe: zakładowe, spółdzielcze, wiejskie i miejskie – bo, gdy ciało krzepkie, to i dusza narodu szczęśliwa. Słusznie zatem cały lud płacił solidarnie za ich utrzymanie. Tak właśnie, w 1957 roku, zarejestrowano w Gdańsku Klub Sportowy “Spójnia”. Bajka o sukcesach drużynowych skończyła się z nastaniem polskiej transformacji. 1989 rok dał początek decentralizacji zarządzania i koniec państwowego finansowania. Właśnie Ustawa z 7 kwietnia tego roku otworzyła... nowe złego początki.


    Poruszony stwierdzeniem, iż dawne dobro wspólne, służące “krzewieniu kultury fizycznej”, znalazło się w prywatnych rękach i zgoła innym służy celom, w lutym br. poprosiłem Prezydenta Gdańska o wyjaśnienie okoliczności zbycia przez Gminę Miasta Gdańska nieruchomości gruntowych i zabudowanych dawnego KS “Spójnia”.
    – Na obszarze – pisałem w uzasadnieniu – eksploatowanym przez dawny miejski Klub Sportowy “Spójnia”, wybitnie gospodarczą działalność prowadzi obecnie “Spójnia” Spółka z o.o. Wrażenie, iż dokonała się tam transformacja mająca jedynie cel komercyjny, pogłębia świadomość pozbawienia Gdańszczan sposobności do aktywnego wypoczynku i regeneracji sił po to, by umożliwić nienależne zyski niewielkiemu gronu osób prywatnych.


    Po miesiącu – od Sekretarza Miasta, Pani Danuty Janczarek – otrzymałem obszerną informację, która mnie zdumiała. Klub Sportowy, zarejestrowany na mocy wspomnianej wcześniej ustawy, jako stowarzyszenie “... może prowadzić działalność gospodarczą i poprzez wpis do rejestru przedsiębiorców jest przedsiębiorcą. Obowiązujące przepisy prawa nie określają w jakich rozmiarach i jakie rodzaje działalności gospodarczej mogą prowadzić kluby sportowe. Tak więc każde stowarzyszenie z osobowością prawną wpisane do rejestru sądowego ma prawo tworzenia spółek i przystepowania do spółek już istniejących. Niemniej jednak działalność gospodarcza jest zawsze działalnością uboczną stowarzyszenia, a dochód z tej działalności winien służyć realizacji celów statutowych stowarzyszenia.


    (...) nadzór organu nadzorującego sprowadza się wyłącznie do legalności działania stowarzyszenia. (...) Nie podlega kontroli i ocenie organu nadzorującego celowość podjęcia przez stowarzyszenie działań o ile są one zgodne z prawem i statutem.”



    To wróćmy do bajki... Jej bohaterami od lat są te same osoby: głównie Lech R. i Tomasz R. Najpierw zasiadali w Zarządzie KS “Spójnia”, później zdecydowali o powołaniu “Spójnia” Spółki z o.o., by także zasiąść... W 1993 roku, z rąk dyrektora Jana Kasiury (Wydział Kultury, Nauki i Sportu Urzędu Wojewódzkiego w Gdańsku), odebrali potwierdzony Statut. Stanowił on m.in. o majątku Klubu (nieruchomości, ruchomości i inne prawa rzeczowe i nierzeczowe), ale także akceptował czerpanie dochodów z imprez, wynajmu obiektów, przedsięwzięć gospodarczych etc. Przed trzema laty złożyli w Gdańskim Sądzie Rejonowym korektę Statutu, uzupełniając rozdział zakresu działalności dochodowej m.in. o: poligrafię, handel hurtowy i detaliczny, i komisowy, hotele i restauracje, obsługę nieruchomości i doradztwo gospodarcze...


    Równolegle jednak, z należytą konsekwencją i bez nerwowości, panowie R. pracowali nad dokumentami zewnętrznymi. W czerwcu 2000 roku – jako Zarząd Klubu Sportowego – podpisali Akt Notarialny, potwierdzający nieodpłatne i bezprzetargowe odebranie od Gminy Miasta Gdańska 1,2774 hektara gruntów w użytkowanie wieczyste na 99 lat oraz (za 116 840 złotych) także bezprzetargowo, na własność, halę sportową z dobudówkami, garaże, trybuny i budynek biurowy. Wszystko na mocy “pookrągłostołowej” Ustawy z sierpnia 1997.


    Dwa lata później panowie R. powołują i rejestrują Spółkę z ograniczoną odpowiedzialnością “Spójnia”, by chwilę później – także własną decyzją, jako Zarząd Klubu Sportowego – cały majątek Klubu przekazać aportem w swoje prywatne ręce.



    Jak w każdej bajce, tak i w tej poszukajmy jednak głębszego dna. Miasto przekazało swe nieruchomości, zastrzegając w par. 2 Aktu Notarialnego ich przeznaczenie: cele sportowe. Obowiązujący na tym terenie miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego także przewidywał tu jego sportowe wykorzystanie. O mikrym zapisie w nudynym prawniczym dokumencie można jednak z biegiem lat zapomnieć, a plan da się przecież zmienić. Tak się też stało... 4 grudnia 2003 roku Rada Miasta Gdańska uchwałiła nowy mpzp. dla dolnego odcinka ulicy Słowackiego, który dla połowy działki “Spójni” Sp.z o.o. dopuszcza budownictwo mieszkaniowe.


    Sam (co prawda z innych jeszcze przyczyn, bo tej sprawy nie znałem) – jako jedyny głosowałem wówczas przeciw uchwaleniu planu: i w trakcie Komisji Rozwoju Przestrzennego, i w trakcie Sesji – mam więc sumienie czyste, ale satysfakcja to niewielka. Teraz bowiem przyglądam się bezsilnie pędowi wątpliwych moralnie wypadków, wiedząc przecież jak trudno cofnąć fakty. Nadzieję jednak na rzetelne zakończenie bajki pewną mam. Sprawa sama bowiem wróciła po czasie na prezydenckie biurka...



    Połowa baraku przy wykopie


    W lutym br. zapytałem o wspomniany we wstępie “drobiazg” – szpetny barak, stojący na sąsiadującej ze “Spójnią” niewielkiej (0,2246 ha) działce należącej do Gminy. Sól w oku. Geodezyjnie podzielono go dokładnie na dwie części – jedna pozostała w Mieście, druga przeszła w posiadanie “Spójni”. Połowę “klubową” wynajmowała przez 12 lat pewna firma – połowę miejską zajęli nielegalni lokatorzy. “Spójnia” firmie wymówiła najem więc jej kierownictwo postanowiło szukać schronienia w wolnych pomieszczeniach połówki miejskiej. Zebrałem cały plik wyjaśnień: m.in. od zastępcy prezydenta Gdańska Pana Wiesława Bielawskiego, drugiego zastępcy Pana Szczepana Lewny i Pani Kierownik Referatu Gospodarki Gruntami Beaty Bieleckiej. Z zawiłych i – nazwijmy wprost – pokrętnych wyjaśnień wynikało jedynie, że nic właściwie Miasto nie może zrobić bez szczegółowej oceny obiektu i przygotowania przetargu. Słowo nie padło na temat dziwnych rozmów i jeszcze oryginalniejszej korespondencji, prowadzonej na temat baraku między Prezydentem, a panami R. ze Spółki z o.o. “Spójnia”. I to prowadzonych od... roku.



    Urwany barak i biura budowy na miejskiej działce


    Rozmowy dotyczą drugiego “drobiazgu”. Przekazując grunty za darmo Klubowi Sportowemu “Spójnia”, Miasto zapomniało o... planie przebudowy ulicy Słowackiego. Teraz więc musi chandryczyć się z beneficjentem Klubu – Spółką z o.o., by odzyskać skrawek niezbędny pod nową jezdnię. Ale już nie za darmo. Najlepiej, gdyby Spółce dać w zamian właśnie drugą połowę baraku...


    Zanim dotarłem do wszystkich dokumentów, które dały światło sprawie... na sporny teren wjechały buldożery. 20 marca połowa baraku przestała istnieć, na działce miejskiej stanęły kontereny biura budowy, a wokół placu błyskawicznie zmontowano ogrodzenie. Z tablic informacyjnych zaczęła wyłaniać się pointa bajki: już rok temu gdański magistrat wydał pozwolenie na budowę
    (WUAiOZ-I-7353/2573,2574,2575/2005/2-JTP) Spółce “HANZA”: “Tu powstaną Kamienice Nad Strzyżą”.


    Brakuje jeszcze tylko tego, co z każdej dobrej bajki zwykle wynika – morału. Dziś na naszych wspólnych gruntach jest już wielki wykop i częściowy fundament. Współczesne technologie budowlane przerastają tempo urzędniczego sprawowania władzy. I tego chyba panowie R. nie przewidzieli. Spiesz się powoli – radziło staropolskie przysłowie. Gdyby, jak dotąd, utrzymywali nienerwowy tok przygotowywania kolejnych kroków – nikt już pewnie nie zajrzałby w starsze papiery. Stało się – zajrzałem. Mam, jako skromny radny, stać na straży interesu mojego Miasta i Mieszkańców. Mam zatem obowiązek zapytać: jaki mieliśmy interes, by siebie pozbawiać własnego dobra i Miasto dochodów. Jeśli bowiem dotąd mogłem mieć jedynie wątpliwości natury moralnej, zacząłem mieć i prawne.


    /Tekst opublikowany w Miesięczniku Stowarzyszenia "NASZ GDAŃSK" - maj 2006/


    P.S. Rzecz ma zapewne wymiar krajowy, ale na potrzeby komentarza lokalnego zająłem się tylko własnym, gdańskim podwórkiem.



    2006-04-25

    GDAŃSK NASZ ?

    Zabytkowe myślenie

    Szwedzcy przyjaciele mojej rodziny nie tylko z powodu interesów regularnie bywają w Gdańsku. Często przyjeżdżają z dziećmi, by pokazać im zupełnie nieznane po tamtej stronie Bałtyku wartości. Podczas jednego ze wspólnych spacerów mała Sophia omal nie upadła na plecy, zadzierając głowę tuż pod kościołem Mariackim – z zadziwienia i podziwu. Podobnym wzruszeniom ulegaliśmy wspólnie wiele razy, wędrując także po mniej eksponowanych turystycznie okolicach, sycąc się urodą architektury domów, ukrytych w ogrodach Wrzeszcza czy Oliwy. Tyle, że piękno to z reguły i w widocznym dla oka sensie walczyło z czasem, nawet resztką konstrukcyjnych mocy.
    - Macie w Gdańsku moc argumentów – słyszałem wówczas od swoich gości – by turyści z Europy chcieli tu spędzać każdy urlop. Lecz macie też kłopot, bo tak bogate dziedzictwo kulturowe wymaga stałej opieki i sporych pieniędzy.


    - To zrozumiałe – odpowiadałem, ale istota problemu moim zdaniem leży gdzie indziej... Tyle, że niełatwo wyjaśnić obcokrajowcom, dlaczego jeden XVII-wieczny budynek można utrzymywać w godnej kondycji, a inny – z tej samej epoki – musi cierpieć z powodu braku środków. Gospodarz jest przecież wspólny – gospodarzami jesteśmy bowiem wszyscy. Jak wytłumaczyć istnienie rejestru zabytków obejmującego całe dzielnice obok innego, zawierającego wpisy poszczególnych obiektów ? Czemu rozróżniać własność Skarbu Państwa od własności gminnej, czy kościelnej ? Świadomość narodowych korzeni także albo posiadamy, albo jej po prostu nie czujemy.


    Pośród tych wielu skarbów ma Gdańsk takie, o które zadbać najtrudniej. Są to często budynki zamieszkałe lub zajęte przez rozmaite instytucje. Nawet jeśli lokatorzy nie należą do najuboższych – i tak najczęściej nie są w stanie spełnić wymogów konserwatorskich “w oparciu w własną kieszeń”. A gminny budżet dotąd szczególnej uwagi temu majątkowi nie poświęcał.


    Temat pojawił się w gronie Komisji Kultury Rady Miasta Gdańska, z inicjatywy Radnego Ryszarda Olszewskiego (Samoobrona). Na marcowe posiedzenie, pod wodzą Dyrektora Jacka Łapińskiego, przybyła liczna ekipa Gdańskiego Zarządu Nieruchomości Komunalnych, by powalczyć właśnie o to najuboższe... bogactwo. Ma GZNK pod opieką 32 budynki wpisane do indywidualnego rejestru zabytków. Gros pochodzi z XIX i początków XX wieku, ale są też architektoniczne cacuszka z wcześniejszych stuleci, aż po wiek XIV. Ze względu na lokalizację i charakter wykorzystywane są właśnie na mieszkania lub obiekty użytkowe. Z powodu niebezpieczeństwa katastrofy budowlanej – bywają też opuszczone. Jedne są w całości własnością komunalną, innymi zarządzają, po nowemu, wspólnoty. Wszystkie cierpią jednak podobną biedę.


    Jak wyliczono we wstępnej analizie – dla podtrzymania ich kondycji trzeba wydać natychmiast ok. 26 milionów złotych. Tylko dla uchronienia ich przed ruiną. Z niebogatej kiesy miejskiego skarbnika chce zatem Rada Miasta wydrzeć specjalny milion, by w ciągu roku przeprowadzić choćby kilka najpilniejszych działań ratunkowych. Kropla w morzu. Proponuję skończyć z myśleniem... zabytkowym, myśleniem żebraczym. W zbyt wielu przypadkach już jest za późno na ratunek, a liczba takich dramatycznych adresów równie dramatycznie za chwilę wzrośnie.


    W ubiegłorocznym, czerwcowym numerze “Naszego Gdańska” pisałem o jednym z nich. Tekstem pt. “Mętna Studzienka” próbowałem uświadomić urzędnikom odpowiedzialnym za nasze wspólne historyczne dobro, że nie stało im wyobraźni lub zgoła “nietroskliwe zamiary” przyświecały tym, którzy podpisywali akt sprzedaży XVII-wiecznego Dworku Studzienka prywatnej spółce “Aleksandra”.
    Byłby to dzisiaj 33 adres na liście GZNK, ale byłby – musielibyśmy i moglibyśmy o ten adres się zatroszczyć. Prywatny właściciel od ośmiu lat (sprzedaży dokonano w 1998 roku) mami nas obietnicami, a Dwór na 6000 metrów kwadratowych pięknie zadrzewionej działki zapada się w ziemię. Moje wołanie o unieważnienie aktu sprzedaży pozostało bez echa. Zupełnie tak, jakby nie było doświadczeń podobnych – choćby z Dworem w Migowie...


    W trakcie dyskusji o przyczynach degradacji wartościowych budowli, będących własnością gminy problemy jakby same się mnożyły. A to, że zarządów wspólnot nie można nakłonić do działania, bo – bez względu na procentową wartość udziałów – gmina ma tylko jeden głos... Cóż z tego, że logika wymaga tu zmiany “aż” sejmowej ustawy ? Od czego mamy na Wiejskiej swoich parlamentarzystów ? Czemu mamy czekać, aż ockną się posłowie z Krakowa czy Warszawy ?


    A to – z kolei – że “polską sprzedaż nieruchomości” prowadzono początkowo po tzw. “obrysie” i trudno teraz egzekwować od właścicieli dbałość o teren. Tu wprowadzono już ustawową korektę, zobowiązującą nawet samorządy do naprawy błędu. Cóż stoi na przeszkodzie, by – w ramach lokalnych uprawnień – uchwalić takie zasady, które jednoznacznie zachęcą gdańszczan do wykupu działek, skoro w zamian otrzymać mamy ład przestrzeni ?


    Korekty podziałów geodezyjnych łatwiej zapewne przeprowadzić, niż ... korektę myślenia. I tu jednak jest pole do popisu dla urzędników zajmujących się promocją Gdańska. Czemu – na podobieństwo np. folderów informujących o miejskim budżecie – nie rozpowszechniać informatorów o tym, co konkretnego gdańszczanie zyskać mogą z programów Unii Europejskiej. Jeśli Unia nie chce przekazywać pieniędzy na “mieszkaniówkę” lub biura, ale chętnie wspiera stowarzyszenia – niech lokatorzy zabytkowych ruin dowiedzą się o takiej możliwości. Niech zawiązują “Stowarzyszenia Na Rzecz Ratowania Dziedzictwa Kulturowego” i rejestrują je pod adresami: Gościnna 10, Zdrojowa 2, Bytowska 1, Sieroca 8, Obrońców Westerplatte 35 i 37, 3 Maja 21, Jaśkowa Dolina 44, Wodopój 7 i ... kolejnymi 23 z kłopotliwej listy GZNK.


    Mam także propozycję o charakterze logistycznym. Nie bardzo bowiem rozumiem, czemu dotąd urzędnicze myślenie szło w kierunku pozbywania się nieruchomości, wymagających szczególnej troski i specjalnych środków. O ile prywatnego właściciela nie stać na wydatki w “skali konserwatorskiej”, a często nawet na szukanie kredytu – Miasto takimi możliwościami dysponuje. Czemu zatem na owe “kłopotliwe adresy” nie spojrzeć z całkowicie innej perspektywy, nie zobaczyć w nich “atrakcyjnych inwestycji” ? Dokładnie na podobieństwo budowy autostrady – wzmagającej zainteresowanie obszarem wzdłuż jej przebiegu, czy portu gazowego – dającego zatrudnienie szukającym pracy, że o... bezpieczeństwie energetycznym regionu i kraju nie wspomnę.


    Mamy konserwatorskie dyspozycje odnośnie każdego budynku objętego ochroną. Nie jest trudno wykonać analizy możliwości wykorzystania tych nieruchomości. Czemu więc nie zrealizować remontów własnym sumptem i zwrócić miejskiej kasie nakłady z nawiązką, po sprzedaży za lepszą cenę ? Co zyskamy więcej ? Coś, co ważniejsze wydaje się od pieniędzy – gwarancję, że z każdym miesiącem żyć będziemy w piękniejącym mieście, dbającym o swe dobra, szanującym dziedzictwo, którego inne miasta mogą nam tylko zazdrościć. Zabytkowe myślenie trzeba jednak zastąpić myśleniem mądrym i nowoczesnym.


    I syndrom Dworku Studzienka wtedy też nam nie zagrozi.


    /tekst opublikowany w Miesięczniku Stowarzyszenia "Nasz Gdańsk" - kwiecień 2006/





    2006-03-21

    Ad. Interpelacje: Osowa w WPI

    Zobowiązania... powyborcze

    14 kwietnia br. mija termin składania wniosków kolejnej edycji Wieloletniego Planu Inwestycyjnego dla Gdańska. Popierałem poprzednie, osobiście składając m.in. wnioski dotyczące budowy ulic w Osowej. Nie umiem jednak odnieść się teraz do słów krytyki, zawartych w otrzymanym liście od Mieszkańca tej dzielnicy. Bardzo proszę o skomentowanie ich zasadności.


    Proszę także o ocenę poruszonego w liście braku szybkich i realnych perspektyw poprawy warunków komunikacyjnych kilku niemałych, gdańskich osiedli.


    Za uzasadnienie niech najlepiej posłuży oryginał listu (w Interpelacjach), wraz z załączonym materiałem ilustracyjnym.



    Osowa z satelity

    ul. Homera



    ul. Orfeusza




    ul. Wodnika



    WPI na lata 2004 - 2008



    WPI na lata 2005 - 2009



    WPI na lata 2006 - 2010



    Osowa z satelity





    Odpowiedź z dnia 06.04.2006 od Zastępcy Prezydenta Gdańska Pana Marcina Szpaka


    W odpowiedzi na Interepelację informuję, że realizacje inwestycji drogowych w mieście napotykają na wiele trudności, które mocno opóźniają budowę dróg i ulic. Głównym problemem powodującym trudności w realizacji jest wykup terenów pod pas drogowy budowanej ulicy od właścicieli działek. Przeciągające się negocjacje wydłużają okres rozpoczęcia inwestycji drogowej.


    W przypadku ulicy Wodnika ostatnie działki wykupiono od prywatnego właściciela w lutym 2006 roku. Dopiero po uzyskaniu prawa własności terenu przeznaczonego pod pas drogowy miasto mogło wystąpić o pozwolenie na budowę ulicy Wodnika oraz ogłosić przetarg na wybór wykonawcy, który będzie realizował inwestycję.


    W przypadku budowy ulicy Homera do tej pory prowadzone są negocjacje z właścicielami terenów niezbędnych pod pas drogowy ulicy, których pomyślne zakończenie także pozwoli uzyskać pozwolenie na budowę i rozpoczęcie realizacji zadania.


    Drugim poważnym problemem, który spowodował konieczność podzielenia inwestycji na etapy oraz rozpoczęcie budowy ulicy Wodnika od ul. Kielnieńskiej jest brak docelowych rozwiązań odprowadzenia wód deszczowych oraz konieczność zmiany w miejscowym planie zagospodarowania przestrzennego ulicy Wodnika, polegającym na wprowadzeniu na odcinku ul. Wodnika od ul. Junony do obiektów handlowych Centrum Selgros normatywnego układu drogowego. Obowiązujący plan zagospodarowania przestrzennego przewiduje na tym odcinku ulicy ciąg pieszo - rowerowy.


    Ponadto informuję, że ulica Orfeusza ma kategorię drogi wewnętrznej, co oznacza, że nie jest to droga publiczna, zgodnie z zapisem Ustawy o Drogach publicznych i nie jest zarządzana przez Zarząd Dróg i Zieleni.




    2006-02-22

    Z rezerwą

    Psychoza medialna

    Są rówieśnikami. Może jedynie to ich powinno różnić, że w Warszawie inaczej robi się karierę, niż w Krakowie i szybciej zdobywa medialną sławę. Mogą ich – owszem – różnić także poglądy... ale status profesorski obu panów zobowiązuje do pewnego poziomu zachowań i języka. To, co usłyszałem w programie Moniki Olejnik („Prosto w oczy” - 22 lutego 2006 ) było dla mnie zbyt bulwersujące, bym umiał pominąć...
    O pryncypia starli się: profesor Ireneusz Krzemiński (socjolog warszawski) i profesor Ryszard Legutko (filozof krakowski). Zdecydowanie bardziej odpowiadała mi „szkoła krakowska” : i kultury zachowań, i kultury języka, i kultury w ogóle.

    O walorach merytorycznych potyczki o tyle trudno mówić, że obaj panowie profesorowie jasno zadeklarowali swe sympatie polityczne: Krzemiński – po stronie PO, Legutko – PiS. Powód ringu – powszechne, społeczne niezrozumienie dzisiejszej polskiej sceny politycznej – zginął w słownych nalotach stronnika PO, gubiącego zarówno hamulce, jak i takt. Pani Monika – w moim odczuciu najbardziej obiektywna dziennikarka i profesjonalna „prowokatorka” medialna – nie była w stanie zamknąć programu klamrą konkluzji. Wolę to jednak, niż prowokacje w wykonaniu Tomasza Lisa, czy Kamila Durczoka, którzy jakby jawnie rywalizują od dawna o partyjną legitymację PO... Że nie wspomnę o młodzieżowcu Wojewódzkim, który też przecież przechwycił telewizją sporą partię polskiego elektoratu.

    Bardzo chciałbym, żeby jak najszersza część naszego zagubionego społeczeństwa poznała racje obu stron nabrzmiewającego od kilku miesięcy konfliktu – obu ugrupowań zdecydowanie wygranych w ostatnich wyborach. Swoje opinie przedstawiałem w tym własnym Hyde Parku wielokrotnie – tym razem chcę oddać głos profesorowi Legutko, z którego refleksjami się po prostu zgadzam. W „ratuszowej skrzynce” znalazłem kartkę tekstu, podrzuconą przez kogoś zapewne w celu jej popularyzacji. Polecam tę lekturę z niekłamaną satysfakcją, bo dawno nie miałem do czynienia z myślami tak klarownymi, poukładanymi i przekonywującymi.

    x x x

    "Porażka, gdy jest niespodziewana i dotkliwa, zakłóca ostrość widzenia i blokuje energię polityczną. Przywódcy PO przeżywają poważny kryzys psychiczny oraz koncepcyjny.

    Działania Platformy Obywatelskiej ostatnich kilku miesięcy stanowią ewenement, o ile nie precedens w praktyce europejskiego parlamentaryzmu. Nie znam przykładu, by partia niemal koalicyjna, stała się w ciągu kilku dni partią twardo opozycyjną wobec swojego niedawnego koalicjanta. Przykład ten wskazuje na sytuację z istoty swojej absurdalną. Pozostawanie w opozycji ma sens wyłącznie w przypadku zasadniczych różnic historycznych, programowych czy światopoglądowych. Różnic takich między PO i PiS nie ma, a te, które są, mają charakter drugorzędny bądź możliwy do załagodzenia, kompromisu lub współistnienia.

    Skoro opozycyjność nie wynika z różnic fundamentalnych, to jej „twardy” charakter może się sprowadzać jedynie do kwestii personalnych, emocjonalnych lub retorycznych. Na takiej tez podstawie oparta jest aktualna ideologia partyjna PO. Głosi ona praktycznie jedną tezę: podstawowym zagrożeniem dla demokracji, ładu i Polski jest PiS. Donald Tusk wygłasza trwające kilkadziesiąt minut przemówienia o niegodziwości PiS. Bronisław Komorowski od kilku miesięcy nie wypowiedział publicznie ani jednego zdania, którego treść nie redukowałaby się do pomstowania na Prawo i Sprawiedliwość. To samo dotyczy Stefana Niesiołowskiego, Pawła Śpiewaka i kilku innych medialnie aktywnych polityków.

    Pierwszy absurd tej sytuacji objawił mi się z całą mocą, gdy oglądałem w telewizji wystąpienie Tuska ogłaszające urbi et orbi, że PO przechodzi do twardej opozycji. Oczekiwałem, że przedstawiona zostanie jakaś strategia polityczna, alternatywny pomysł na Polskę, koncepcja działania zmierzająca do osiągnięcia jakiegoś celu uzasadniającego ten krok i nadającego sens aktywności partii. Nic z tego. Przez kilkadziesiąt minut mieliśmy wyłącznie obsobaczanie PiS. I tak juz pozostało.

    Gdybym był członkiem lub zwolennikiem Platformy, czułbym sie wówczas rozczarowany i wściekły. Czy jedynym uzasadnieniem rezygnacji z wielkiego zakresu władzy nad krajem i odpowiedzialności za Polskę ma być erupcja pretensji i złości wobec niedawnego koalicjanta ? I po to był ten cały wysiłek, finansowy i polityczny, włożony w wybory, by w końcu powiedzieć „nie”, ponieważ PiS-owcy sa wstrętni ?

    Dokonując tego kroku PO skazała się na polityczną jałowość. Od kilku miesięcy partia – używając niezbyt wyrafinowanej metafory – kręci się w kółko i nie jest zdolna do jakiegokolwiek ruchu twórczego.

    Kilkakrotnie pytałem moich znajomych z PO, jaki jest cel trwania w stanie złośliwej jałowości, ale nie uzyskałem odpowiedzi. Część z nich sama nie rozumie, a część odpowiada nie tyle wskazując cel, ile przyczynę: wszystko dlatego, iż PiS „nie podzieliło się władzą”, czyli nie oddało Platformie MSWiA, lecz trudne resorty gospodarcze. Kwestia MSWiA niczego nie wyjaśnia, ponieważ wszyscy wiedzieli, iż sprawy wewnętrzne i sprawiedliwości stanowiły okręt flagowy PiS, tak jak sprawy gospodarcze okręt flagowy Platformy. Gdyby PiS chciało sobie wziąć „trudne resorty gospodarcze”, to zapewne podniósłby się jeszcze większy rwetes, iż jest to zamach na gospodarke grożący powrotem do socjalizmu.

    Jałowość politycznej postawy Platformy jest także racjonalna, choć w sensie dość perwersyjnym. Wskazanie PiS jako jedynego wroga może mieć przez pewien czas funkcję jednoczącą. Politycy PO postawili na niechęć do PiS, jaka wystepuje w niektórych środowiskach. Działają według takiego mechanizmu: PO deklaruje, że jest opozycją i tak się zachowuje; PiS reaguje więc odpowiednio traktując PO właśnie jak opozycję; na to PO podnosi wrzawę, że PiS nie chce koalicji, bo traktuje PO jak opozycję. Ten mechanizm jest tyleż niedorzeczny, co skuteczny. Niedorzeczny, bo opozycja nie ma prawa mieć pretensji, że nie jest traktowana jak koalicjant, natomiast skuteczny, bo utrwala podziały między PO i PiS.

    Zadziwiać musi, że podobna polityka, mimo oczywistej niedorzeczności, nie spotyka się z krytyką, ale nawet zyskuje sympatię. Ideolodzy Platformy posłużyli się bronią, która w polskich środowiskach medialno - inteligenckich jest pewniakiem: Rydzykiem i Lepperem. Jeśli tylko zamacha się przed oczami oraz umysłami pewnej części Polaków Radiem Maryja i Samoobroną – nieważne, jak takie machanie opiera się na bezpodstawnej insynuacji – reakcja, niczym u psa Pawłowa, bywa natychmiastowa. Przeciwnik zostaje zdyskredytowany, natomiast insynuator zyskuje tysiące klakierów, którzy nabierają dumnego przekonania, że uczestniczą w wielkim starciu między dobrem a złem.

    Ideologiczne pisożerstwo uprawiane przez Platformę najlepiej sprzedaje się poprzez krytykę cech osobowych Jarosława Kaczyńskiego. Okazuje się on być nieodpowiedzialnym politycznym dryblerem, człowiekiem chorobliwie dążącym do władzy absolutnej, destruktorem, notorycznym kłótnikiem etc. Lista jest długa i radykalnie przekracza wszystkie możliwe granice dorzeczności. Subtelni intelektualiści w rodzaju Pawła Śpiewaka snują analogie z Robespierrem, a Stefan Niesiołowski codziennie występuje z jeszcze straszniejszymi skojarzeniami. Temu wszystkiemu przyklaskują „autorytety niezależne” spoza PO. Kazimierz Kutz powiedział w programie Tomasza Lisa, że Kaczyński przypomina mu bohatera filmu Chaplina „Dyktator”. Zważywszy, że film Chaplina był satyrą na Hitlera, polski reżyser powiedział faktycznie, że Jarosław Kaczyński przypomina mu Hitlera. Prowadzący dziennikarz – niedoszły prezydent RP – nawet się nie zająknął na taką opinię, zajmując się kontrowaniem siedzącego po przeciwnej stronie PiS-owca. Obraźliwe idiotyzmy uchodzą nie tylko za przenikliwe opinie polityczne, lecz nadto za przejawy szczególnej wrażliwości moralnej.

    Ta ilość nierozumu, jaką przywódcy Platformy oraz ich kibice wpompowali w sferę publiczną, nie tylko sprymitywizowała język, ale nadto wydaje się zmieniać stan świadomości. Do tej pory przeciwnikiem był komunizm i postkomunizm. Teraz przeciwnikiem głównym jest przyszły lub niedoszły Führer Kaczyński oraz jego partia niebezpiecznie upodabniająca się do NSDAP. Dziennikarze, w większości ludzie młodzi i bez wyraźnych poglądów politycznych, zaczynają ten obraz powielać, uznając najpewniej, że odzwierciedla on jakąś głębszą prawdę, skoro propagowany jest przez „wszystkich”. Z wyważoną analizą trudno się przebić.Stworzona atmosfera histerii obniża poziom myślenia w sferze publicznej.

    Mówi się – co jest dla wielu tak oczywiste jak kulistość Ziemi – że Kaczyński „nie chce się dzielić władzą”. Proponuję zwrócić się do jakiegokolwiek cudzoziemca, mającego przynajmniej elementarną kompetencję polityczną i powiedzieć mu tak: „Jest u nas pewien straszny polityk, który wygrał wybory i nie chciał się podzielić władzą ze swoim potencjalnym koalicjantem. Proszę sobie wyobrazić, że w swojej arogancji proponował koalicjantowi połowę resortów, w tym najważniejsze gospodarcze, administrację, politykę zagraniczną i obronną. Na dodatek zaoferował szefowi opozycyjnej partii przewodniczenie parlamentowi. Czyż nie ma on zapędów dyktatorskich ?” Jeśli nie zobaczycie państwo na twarzy swojego rozmówcy wyrazu osłupienia, to jestem gotów do końca życia wychwalać mądrość polityczną Donalda Tuska.

    Polityk, przegrywający dwa razy wybory, które miał łatwo wygrać, leczy swoją frustrację wzniecaniem resentymentu wobec tego, który go pokonał. Słuchanie histerycznych tyrad Tuska, Komorowskiego, Niesiołowskiego czy – ku mojemu żalowi – Rokity, skłaniać musi do wniosku, że politycy ci znajdują się faktycznie w stanie głębokiego wewnętrznego nieuporządkowania.

    Psychologizacja jest jednak zawsze podejrzana, o ile nie daje się wpisać w szerszą diagnozę. Taką diagnozą w tym wypadku byłby poważny kryzys osobowy i koncepcyjny przywództwa Platformy. Oto opinia, wypowiadana także przez członków i sympatyków PO: w politycznych partiach o dużym doświadczeniu obowiązuje praktyka, że ten, kto przegrywa wybory, które miał czy mógł wygrać, ustępuje. Nie stanowi to kary czy pokuty, ale jest aktem racjonalnym. Porażka, gdy jest niespodziewana i dotkliwa, zakłóca ostrość widzenia i blokuje polityczną energię. Widzenie nieostre i brak twórczej energii utwierdzają wszak partię w stanie porażki, a nie pomagają z niego wyjść.

    Chcę być dobrze zrozumiany. Nie jestem wrogiem Platformy i nigdy nie byłem. Należę do tych, którzy zaangażowali się niedawno w politykę z nadzieja powstania koalicji, jaka miała odmienić Polskę. Wszystko wskazywało, że tak się stanie. Kryzys polityczny i osobowy Platformy podważa taką perspektywę, a w każdym razie ją odsuwa. Jeden z zachodnich dyplomatów powiedział mi: Gdy wasze dwie partie wygrały wubory, wydawało się, że macie szanse pozostać u steru Polski przez następnych czterdzieści lat. Tymczasem już po czterech miesiącach walczycie o przetrwanie. Czy naprawdę nie dało się inaczej ?”


    x x x

    Media komercyjne i publiczne sączą jad przeciw PiS każdego dnia, tak w programach publicystycznych, jak informacyjnych – nawet niekiedy rozrywkowych... Psychoza trwa. Podobnie, jak przed 10 laty, kiedy wybory prezydenckie z powszechnie jeszcze wówczas uwielbianym Lechem Wałęsą wygrał Kwaśniewski. Też się wówczas... medialnie dziwiono, dopóki... dopóty zmianom nie poddano kadry kierowniczej mediów. Tak dalece, że Kwaśniewski wygrał kolejną kadencję, a teraz jeszcze słychać było głosy żalu, iż... nie może kandydować na trzecią.

    Nie jestem zwolennikiem cenzury i wiem czym była, bo pracowałem w dziennikarstwie w czasach, kiedy urząd na Mysiej funkcjonował, a prawo do pracy w zawodzie odebrał mi „stan Jaruzelskiego”. Jestem jednak z tej szkoły, która uczyła myślenia zanim brało się pióro do ręki, uczyła odpowiedzialności za słowo. Pierwszą zasadą była wtedy także bezstronność, dystans do faktów, o których się informowało. Własne sądy można było prezentować pod własnym nazwiskiem. To był zresztą bodaj pierwszy sukces Sierpnia, że nawet z organów PZPR zniknęły tzw. „komentarze redakcyjne”.

    Ostatni zrzucę na media odpowiedzialność za ewentualne niepowodzenia władzy, ale pierwszy będę oczekiwał od dziennikarzy świadomości swej kreatywnej misji.
    Bardzo tęsknię do epoki, kiedy „czwarta władza” klarownie dzieliła siebie
    i swoich zwolenników. A jeszcze bardziej do czasów, w których inteligencji wymagało się nie tylko od czytelnika, ale i autora.
    2006-02-02

    Na forum www.osowa.com

    ...chyba nie ma już normalnych ludzi w Osowej...

    W korespondencji znalazłem list Mieszkanki Osowej. Sądząc - jak się wkrótce okazało - słusznie, iż dotyczy ważnej dla tej dzielnicy sprawy - przekazałem go portalowi www.osowa.com. Licznik wejść na tę stronę oszalał. Błyskawicznie przekroczona została liczba 800 (zwykle 300 to dużo), a i dyskusja, którą wywołał była niebanalna.
    Witam serdecznie ulubionego Radnego, widziałam Pańskie próby wyjaśnienia sytuacji na Barniewickiej.

    Niestety, chyba nie ma już normalnych ludzi w Osowej. Syn wrócił dzisiaj z Kurkowej, gdzie zaliczył 100 zł i 4p.karne.(Ulgowo). To co tu się dzieje, to czysta paranoja. To jakiś osiedlowy komitet, o którym nikt nic nie wie, zgłasza żądanie kontroli radarowej na tej ulicy.

    Policjanci sami mają dość, ale dostają odgórny nakaz z Urzędu Miejskiego i muszą, bo... te "wściekłe psy" z Osowej są gotowe ich rozszarpać. Zniszczyć zdjęć też nie mogą, a sami mówią, że gorszej głupoty nie widzieli!!!
    Na całej Barniewickiej obowiązuje 20 km/h. !!! Dzisiaj tyle jechaliśmy i to jest obłęd.

    Znowu stał radar! Znaki drogowe są źle poustawiane, prawa i lewa strona ulicy w myśl tych znaków i przepisów Kodeksu Drogowego ma inne dozwolone prędkości i dla wygody chyba ujednolicili na całej do 20.

    Nie ma bata na idiotów. Krew się gotuje, jak to piszę, czarne plamy latają przed oczami. Bezsilność wobec głupoty jest okrutną karą, tylko za co?

    Następne przekroczenie prędkości, czyli nawet 30 km/h , to już dodatkowo 8 punktów karnych ( bo recydywa) i 500 zł,- Trzy wykroczenia i zabierają prawo jazdy !!! Ludzie, za co - za 30 na godzinę !!!

    Śmierć kobiety 3 lata temu wzbudzała ogromne współczucie. Teraz wszyscy przeklinają jej koleżankę, działaczkę osowską i coraz gorzej mówią o tej całej sytuacji... Nienawiść przenosi się na ofiarę, a jej Rodzina na pewno nic o tym nie wie...

    Ta rozgoryczona koleżanka zrobiła więcej złego niż dobrego. Ludzie złorzeczą i jeszcze jej coś zrobią. Nie sposób żyć w osiedlach na końcu Barniewickiej.

    Mam zamiar utworzyć własny komitet do walki z głupotą...

    PJ (*** NIE ZALOGOWANY ***)
    2006-02-02 21:21
    Chciałbym autora uspokoić, że są jednak jeszcze normalni ludzie, którzy zdają sobie sprawę, do czego wymyślono jezdnie. Jestem jak najbardziej gotów przyłączyć się do walki o przywrócenie normalnego ruchu samochodowego na Barniewickiej....
    A może ktoś dysponuje dużym spychaczem?? <- To oczywiście żart ;).

    osowian (*** NIE ZALOGOWANY ***)
    2006-02-02 21:46
    O ile mi wiadomo, odbywały się jakieś spotkania z zainteresowanymi użytkownikami Barniewickiej. Dowiadywałem się o nich zwykle na dzień przed (Ps. -tak jak i o Komandorskiej dzięki osowa.com), a nigdy nie udało mi się natrafić na jakiekolwiek sprawozdanie czy choćby relację po. Taki sposób organizowania spotkań uniemożliwia w ich uczestniczeniu i nie daje szansy na poznanie ich przebiegu. Może tu należy upatrywać potrzeby zmian - radykałowie mają zbyt duży wpływ na przebieg takich spotkań, a nikt poza nimi nie wie co i w jakiej formie było przedmiotem dyskusji.
    Ps. 20 km/h to ja na wrotkach jeżdżę ....

    XYZ (*** NIE ZALOGOWANY ***)
    2006-02-02 22:54
    Bo moja "mała ojczyzna" to nic innego niż Polska w miniaturze. Osiągnęliśmy już wyższy niż demokracja ustrój (tacy jesteśmy niesamowici). Ameryka to przy nas "mały pikuś". Tutaj nie głos większości, a głos sobiepaństwa się liczy. Ten system nazywa się ANARCHIA. Dictum.

    Marcin (*** NIE ZALOGOWANY ***)
    2006-02-03 08:26
    rzeczywiscie przejazd Barniewicka to nie lada proba dla nerwow. Te wszystkie garby, niekonczace sie roboty, ograniczenia, radary. Ruch zwieksza sie tam ze wzgledu na nowe osiedla. Jest miejsce na poszerzenie ulicy, dla pieszych mozna zrobic przejscia a poza nimi powstawiac barierki i droga bylaby dla wszystkich mila i bezpieczna nawet przy standardowych 60 km/h. I niech dla dodatkowego (??) bezpieczenstwa przed przejsciami zrobia pomaranczowe sygnalizaroty ostrzegawcze, albo nawet swiatla "na zadanie", ale nie to co jest teraz

    jedna z tych "normalnych" (*** NIE ZALOGOWANY ***)
    2006-02-03 11:16
    Większość moich znajomych zamieniło tą nielubianą Barniewicką na uliczki osiedlowe aby dojechać do domu (Balcerskiego,Biwakowa itd) I nie dziwię się, bo choć rzadko Barniewicką jeżdżę to też nie sprawia mi to frajdy, ale te osiedlowe uliczki też na zwiększony ruch się nie nadają ( np tamtędy chodzą dzieci do szkoły). A może niech postawią takie znaki przy Kielnienskiej, przy niej też mieszkają ludzie, też były wypadki a ruch jest o wiele większy niż na Barniewickiej, moje dzieci codziennie przechodzą przez nią w drodze do szkoły i od lat czekamy na obiecane światła-na to miasto pieniędzy nie ma ale na 3 już przeróbkę garbów na Barniewickiej jakoś znalazło fundusze . Gdyby na każdej ulicy na której ktoś zginął robiono takie rzeczy jak na Barniewickiej (z całym szacunkiem dla rodziny zmarłej) to chyba nie było by ulic w Polsce po których można jeździć więcej niż 20km/h.

    Leszek Stępniak (LS)
    2006-02-03 18:48
    "to chyba nie byłoby ulic w Polsce po których można jeździć więcej niż 20km/h" - gdyby na każdej ktoś zginął - to brzmi tak przerażająco, że z całym szacunkiem chciałbym przypomnieć, że śmierć na ulicy nie może nam spowszednieć. Nie można przechodzić nad tym tragicznym zjawiskiem, jak nad czymś nieuniknionym a wzruszać się wtedy, kiedy ginie na raz więcej osób.
    Garby za takie pieniądze też mi się nie podobają. Wolałbym chodniki, odpowiednio oznakowane przejścia dla pieszych, sygnalizację świetlną i kierowców świadomie i bezpiecznie jadących ulicami osiedla.
    Skoro ktoś potrafił przeprowadzić tę garbatą inwestycję na Barniewickiej, to dlaczego nie miałby się znależć ktoś, nie sam oczywiście, kto z równą determinacją nie podjąłby się ucywilizowania naszych ulic?

    Marcin Majerowski (OJCIEC)
    2006-02-04 11:12
    Do jednej z "normalnych":
    Światła na skrzyżowaniu Balcerskiego z Kielnieńską będą w marcu. To już jest rzekomo przyklepane.

    Agata (*** NIE ZALOGOWANY ***)
    2006-02-04 16:26
    Śmierć na ulicy jest zawsze tragedią. Dla kierowcy też. Nikt nie zaprzecza temu, ale nie wolno" dać się zwariować". Sama o mało nie zginęłam pod kołami ciężarówki. Moja koleżanka, która podobnie jak ja szła do szkoły, miała miniej szczęścia. Nie było to na ulicy Barniewickiej, ale na ulicy o podobnym ruchu. Na szczęście dla kierowców i pieszych, nikt nie wpadł na tak szaleńczy pomysł, żeby zrobić z tamtej ulicy garbatą i z takimi bezsensownymi ograniczeniami prędkośc. Postarano się natomiast o naprawę ulicy, zrobienie chodników dla pieszych i sygnalizacęi świetlną na przejściach. Nie wiem ile to kosztowało, ale jak podsumujemy wydatki na garby i trzykrotne ich przebudowywanie oraz straty Komunikacji Miejskiej, której autobusy są dzięki garbom częściej naprawiane. To sądzę, że wyjdzie na to samo. Tam pieniędzy nie zmarnotrawili, a tu tak i to najbardziej boli, że nadal jest wszystko żle i niedługo będzie kolejne przebudowywanie. A my za to płacimy i płacimy nie za zapewnienie sobie bezpieczeństwa, tylko za czyjąś bezmyślność i niekompetencję !!!!!
    Pozdrawiam serdecznie Wszystkich Normalnych :) Z niecierpliwością czekam na rozwój inicjatywy powołania Komitetu do walki z ...........co tu będzie zamiast kropek zobaczymy. :)))

    Maria Wielomska / Maria (MARIA)
    2006-02-04 23:52
    Do Pana Marcina Majerowskiego (ojca): ..."Światła na skrzyżowaniu Barniewickiej z Kielnieńską będą już w marcu"(...) Czy Pan zdaje sobie sprawę z tego, że dziś jest 4 lutego; do marca pozostało niewiele ponad 3 tygodnie? (Chyba, że odbędzie się to w, no, powiedzmy 2010 roku). "Będą światła?" Wątpię. Obserwowałam swego czasu operację "zakładania świateł"na skrzyżowaniu ulic Jaśkowa Dolina, Pniewskiego i Matejki. To jest centrum Wrzeszcza. Prace trwały 6 tygodni. Ostatnio wczoraj jechałam tsamochodem, skręcając z Kielnieńksiej w Barniewicka: nic tam sie nie dziło: nie bylo żadnych "oznak" robót. Ale chciałabym, aby tam były światła. Moja 76 -letnia Mama przechodzi przez Kielnieńską do Barniewickiej, od przystanku autobusowego - prawie co dzień. Zawsze drżę ze strachu, czy zdąży....a nie ma innej drogi....

    grzegorz (*** NIE ZALOGOWANY ***)
    2006-02-05 12:57
    gw ramach obywatelskiego nieposłuszeństwa oraz w bezsilnej reakcji na głupotę proponuję zmuszonych do korzystania z tej ulicy domu do używania klaksonów w czasie pokonywania garbów-może "tubylcy z osiedlowej uliczki" pójdą po rozum do głowy wpisujcie sie kto jest za-proponuję akcję rozpocząć po zebraniu 50 wpisów

    Jacek (*** NIE ZALOGOWANY ***)
    2006-02-05 19:29
    dobry pomysł, popieram każdą formę protestu

    Ramzwelt II (*** NIE ZALOGOWANY ***)
    2006-02-05 20:32
    Mam problem, pomożecie?
    Przeglądając to forum zauważyłem, że uczestniczy w nim wielu światłych komentatorów.
    Mam problem, którego nijak nie potrafię rozwiązać.
    Przekaziory poinformowały, iż przez piętnaście lat swego istnienia III NAJJAŚNIEJSZA zadłużyła każdego obywatela na 15000$, zdumiało mnie to niepomiernie.
    Cóż to takiego za te olbrzymie pieniądze zrobiono w tym kraju?
    Co pobudowano, no nie powie mi nikt, że tyle kosztował dwustu kilometrowy odcinek autostrady.
    Może pobudowano drugą hutę Katowice, Port północny czy inną CMW lub Żarnowiec, czy inny Włocławek lub Police i Puławy a ja nic o tym nie wiem.
    Na co poszła to olbrzymia forsa?
    Okazuje się, że Gierek ze swoimi długami to był mały pikuś i za tamte długi cos zrobiono. IIIRP przez półtorej dekady żyje z wyprzedaży tej byle jakości, sama niewiele bądź nic nie produkując a ile fortun prywatnych po boku z tego wyrosło.
    No i to dodatkowe olbrzymie zadłużenie, gdzie ta forsa się podziała!?

    Iwona (*** NIE ZALOGOWANY ***)
    2006-02-06 13:52
    genialne - jestem za (trąbieniem). Podpisuję się pod tym.
    Jeżeli chodzi o komitet protestacyjny - bardzo proszę wpisać mnie na listę.
    Do spotkań udostępnię lokal.
    Iwona Stępniak - wypożyczalnia kaset i Lotto.
    Jeżeli jest ktoś chętny do współpracy protestacyjnej bardzo proszę zgłaszać się w wypożyczalni (ul. Balcerskiego 27)

    janusz kasprowicz (KASPROWICZ)
    2006-02-06 21:25
    No i proszę... a jeszcze dzisiaj słyszałem od Autorki listu głos niewiary w możliwość jakichkolwiek zmian. Powodzenie "sprawy Barniewickiej" bije w osowa.com wszelkie rekordy zainteresowania, a ostatni głos - przy podniesionej przyłbicy - stawia krpkę nad "i": w ważnej sprawie możemy rozmawiać otwarcie i doprowadzimy do normalności !

    W sobotę miałem sposobność rozmowy o organizacji ruchu na Barniewickiej ze specjalistami Pomorskiego Ośrodka Ruchu Drogowego - znali już temat. Ich ocena była jednoznaczna: to, co miejscy fachowcy od bezpieczeństwa na drogach tam ... narysowali - to karykatura logiki. Rzeczywiście - jest to bodaj jedyna ulica w Polsce, po której - w zależności od kierunku - wolno jeździć z różnymi prędkościami. Pomijam już, że wystarczyłoby pod pierwszym ograniczeniem szybkkości dać tabliczkę o obowiązywaniu na odcinku 500 metrów i tym samym oszczędzić na kolejnych słupach... Istotniejsze, że wielokrotnie próbowałem przejechac tam ostatnio nie przekraczając 20 km/h - "pyskujący" i "kaszlący" silnik, to pestka wobec nerwowych reakcji innych kierowców.

    Barniewicka jest dzisiaj ważną arterią dla Osowej i nie tylko. Zbierajcie się Państwo zatem, wymieniajcie obserwacjami i pomysłami. Jak ustalicie wspólny wniosek - mam nadzieję w jawnym, otwartym komitecie, który na swe spotkanie zaprosi moc Mieszkańców - postaram się Wam wreszcie pomóc. Waszą własną siłą i Waszą mądrością.

    Teresa (*** NIE ZALOGOWANY ***)
    2006-02-07 13:35
    No to do dzieła !!!Apeluję, powiadomcie Wszyscy sąsiadów i znajomych, którzy mają już dość tej sytuacji i mają odwagę stawić czoła, a czemu to już dobrze wiemy o przyjście do lokalu pani Iwony ul.Balcerskiego 27 i podpisanie listy protestacyjnej i wpisywanie propozycji rozwiazania tego "barniewickiego" paradoksu. Lista-ankieta będzie dostępna od soboty godz. 12:00. Sama ją przygotuję. Uwierzcie, uda nam się !!!!!!!

    Iwona (*** NIE ZALOGOWANY ***)
    2006-02-07 15:31
    Pani Tereso! Bardzo dziękuję za zaangażowanie się w tą sprawę. Zapraszam do wypożyczalni zarówno Panią jak też inne zainteresowane osoby.
    Dziękuję i zapraszam.
    Kontakt do mnie: 0-58 522 95 15
    0-503 33 79 30
    iwona.stepniak@perfect.pl

    grzegorz (AUDIOVOX)
    2006-02-07 21:56
    jako autor pomysłu jestem mile zaskoczony, oczywiście możemy zacząć od paru pism, a jak nie to klaksony !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
    do tej pory "osowscy działacze" zafundowali nam
    wał wokół Renku
    garby na Barniewickiej
    brak Wodnika
    brak kładki do GEANT"a itpppppppppppp
    a wszystkie sukcesy mają tylu ojców, że nawet w Sodomie bledną z wrażenia z takiej rozpusty
    jednym słowem BUDOWAĆ NIE PROTESTOWAĆ
    grzegorz@mgb.com.pl

    mw (*** NIE ZALOGOWANY ***)
    2006-02-08 12:58
    Bardzo się cieszę, że jest szansa na powrót do normalności na tej ulicy! Proszę o powiadomienie jak największej liczby osób, bo to jedyna metoda!

    Iwona (*** NIE ZALOGOWANY ***)
    2006-02-08 14:18
    Spotykamy się w piątek o 20.30 w wypożyczalni kaset i Lotto - ul. Balcerskiego 27.
    Zapraszam serdecznie

    Radosław Jaszewski (*** NIE ZALOGOWANY ***)
    2006-02-08 19:46
    Cieszę się z tej inicjatywy, jest nas wielu myślących podobnie. Będę chętnie na spotkaniu.
    Mieszkam na Nowym Świecie i codzienna jazda po Barniewickiej to po prostu akt desperacji. Pozdrawiam
    Radek

    Teresa (*** NIE ZALOGOWANY ***)
    2006-02-09 01:28
    Witam serdecznie wszystkich "normalnych" mieszkańców Osowej. Bardzo się cieszę, że nie jestem sama z moimi codziennymi demonami, które są zawsze ze mną jak przejeżdżam tą schizofreniczną ulicą. Przyznam szczerze, że po ukazaniu się mojego listu w portalu Osowa com. bałam się zajrzeć w pierwsze komentarze. Ale okazało się, że niesłusznie. Zmieniam zdanie. Są jeszcze logicznie myślący mieszkańcy naszej "cudownej dzielnicy", gdzie do tej pory "myślący inaczej" byli górą i niestety jeszcze nadal są. Mam nadzieję, że przybędzie dużo osób na pierwsze spotkanie i wspólnymi siłami postaramy się o przywrócenie normalnego ruchu na tej ulicy. Nie będziemy "chłopcem do bicia".Nie mam pojęcia jak to zrobimy, ale mam jeden dobry, przynajmniej mnie się tak wydaje pomysł. Może będziemy mieli szczęście i na spotkanie przyjdzie prawnik mieszkający w Osowej. Pozdrawiam serdecznie i do zobaczenia w pątek o 20:30

    janusz kasprowicz (KASPROWICZ)
    2006-02-09 14:07
    Bardzo rad jestem z przebiegu dyskusji. Zwróćcie Państwo - proszę - uwagę na fakt, iż po przeszło pół tysiąca "lektur" listu w sprawie Barniewickiej nie znalazł się nawet jeden komentarz negatywny.

    Mam nadzieję, że spotkanie - na które się Państwo umawiacie - przyniesie równie konkretne wnioski. Sam - niestety - nie będę mógł przysłuchać się Waszym głosom, bo właśnie wyjeżdżam służbowo na Litwę. Autorka listu ma jednak ze mną kontakt bieżący - oddaję się do dyspozycji po niedzieli.

    Dotąd miasto wydało już na progi (jeśli wierzyć odpowiedzi na moją interpelację) 60 tysięcy złotych. Choć Prezydent Lewna zastrzega, że "...obecne rozwiązanie jest ostateczne, bo jest dobre..." - wiemy, że jest inaczej. Tak licznej grupie, jaką Państwo reprezentujecie - będzie musiał ulec.

    Pozdrawiam "Teresę" i Osowian.


    Lidia Środek (*** NIE ZALOGOWANY ***)
    2006-02-09 17:09
    Całkowicie zgadzam się z autorką listu. Warte zwrocenia uwagi jest też to, że znaki drogowe ograniczajace prędkość do 20 km/h są ustawione bez żadnej konsekwencji (chyba ze za konsekwencję uzna się stawianie ich przed "garbem" - niestety nie odzwierciedla to logiki Kodeksu Drogowego) - w jedną stronę można jechać 50 km/h a w druga tylko 20 km/h - tak jest na kilku odcinkach drogi; jest to dodatkowy dowód braku sensu w działaniach podejmowanych na ulicy Barniewickiej, które "piratów drogowych" i tak nie przestraszą, natomiast stały się totalną zmorą dla kierowców.

    Marek Zajaczkowski (*** NIE ZALOGOWANY ***)
    2006-02-09 20:01
    Ja tez jestem normalny i sprawe widze tak:
    Rozporzadzenie Rady Ministrow z 2003 zabrania budowy garbow na drogach na ktorych odbywa sie komunikacja miejska. Pelen numer ustawy opublikowal Pan Rekowski przy okazji artykulu o przerobkach przejscia dla pieszych i garbu przy szkole.
    Mysle, ze wystarczy popytac wlasciwe osoby i okaze sie, ze garby na Barniewickiej zostaly wybudowane niezgodnie z prawem. Podobnie ograniczenie predkosci. Dalej pozostaje znalesc prawnika ktory poprowadzi pozew do sadu o niewlasciwe uzycie naszych podatkow. Informacja przedrukowana w U NAS, ze kosztowalo to 8 tys. zlotych jest ... niporozumieniem lub klamstwem. Klamal informator z Urzedu Miejskiego. Chyba, ze istnieje jakies powiazanie firmy TRAKT i UM poza przetargowe, co jest tez karalne. Sprawa w sadzie bedzie kosztowala. Jako sponsora widze firme B-complex i inne, ponoszace powazne konsekwencje glupoty aktywistki z Barniewickiej. Bez wzgledu na to kiedy UM wycofa sie z tych idiotycznych inwestycji sprawe nalezy doprowadzic do konca.
    I jeszcze jedno. Przy najblizszych wyborach do wladz lokalnych zastanowmy sie po raz kolejny nad swoimi wyborami.

    grzegorz (GRZEGORZ)
    2006-02-10 09:25
    wystarczy zgłoszenie do prokuratury o niezgodnosci z przepisami ruchu drogowego.
    inna sprawa to zgoda UM na garby- czy ktoś nie przekroczył swoich uprawanień podejmując decyzję i dlaczego/ czyżby znajoma z Barniewickiej poprosila???/
    Swego czasu w Dzienniku Bałtyckim co kilka dni ukazywał się artykuł o konieczności budowy garbów i smrodach na Barniewickiej. Na mojego emaila do redaktora naczelnego, że autor prawdopodobnie wykorzystuje gazetę do swych prywatnych celów artykuly przestaly sie ukazywać . Może ktoś potrafi zlokalizować "dziennikarza"?

    Marek Zajaczkowski (TRAPPER)
    2006-02-10 19:16
    Znalazlem tą ustawę
    Akt prawny opublikowany przez Dom Wydawniczy ABC

    ROZPORZĄDZENIE
    MINISTRA INFRASTRUKTURY1)
    z dnia 3 lipca 2003 r.
    w sprawie szczegółowych warunków technicznych dla znaków i sygnałów drogowych oraz urządzeń bezpieczeństwa ruchu drogowego i warunków ich umieszczania na drogach
    (Dz. U. z dnia 23 grudnia 2003 r.)

    Na podstawie art. 7 ust. 3 ustawy z dnia 20 czerwca 1997 r. - Prawo o ruchu drogowym (Dz. U. z 2003 r. Nr 58, poz. 515, z późn. zm.2)) zarządza się, co następuje:

    Niedopuszczalne jest stosowanie progów zwalniających:
    - na ulicach i drogach, w przypadku kursowania autobusowej komunikacji pasażerskiej, z wyjątkiem progów wyspowych.

    Odnośnie ograniczenia prędkości, które wcale nie jest ograniczeniem prędkości tylko prędkością graniczną przejazdu przez próg:

    … Oznakowanie pionowe progów zwalniających wskazujące lokalizację i prędkość graniczną przejazdu przez próg przedstawiono na rys. 8.1.8.

    Link to ustawy http://www.abc.com.pl/serwis/du/2003/2181.htm

    Wszyscy, którzy zapłacili mandaty i dostali punkty karne mogą się ubiegać na podstawie tej ustawy o zwrot pieniędzy, cofnięcie punktów karnych. A co z policjantami, którzy nie znają przepisów a pobierają wynagrodzenie (z naszych podatków). Czy nie powinni być ukarani?

    I jeszcze raz przypominam. Mamy Radę Osiedla. Sami ją wybraliśmy. Podobno ma reprezentować nasze interesy w UM.

    Marek Zajaczkowski (TRAPPER)
    2006-02-10 19:20
    Oj, jeszcze jedno.
    Proponuję w tej i w innych waznych sprawach podpisywać sie inieniem i nazwiskiem. Anonimowo, aktywistka z Barniewickiej zalatila nam ten balagan. Poznam ja wkrotce z inienia i nazwiska (adres tez) i mam zamiar go uzywać!!!

    jacek (*** NIE ZALOGOWANY ***)
    2006-02-11 03:08
    Dla zainteresowanych bezposredni link do zlacznika i pelna nazwa aktu prawnego.

    Załącznik 4 do Rozporządzenia Ministra Infrastruktury z dnia 3 lipca 2003 r. w sprawie szczegółowych warunków technicznych dla znaków i sygnałów drogowych oraz urządzeń bezpieczeństwa ruchu drogowego i warunków ich umieszczania na drogach, Dziennik Ustaw Nr 220 z dnia 23 grudnia 2003 r. poz. 2181.

    http://sipdata-abc.lex.pl/dane/dzienniki/03/d03l81/zal4_8.p df


    2006-01-25

    GDAŃSK NASZ ?

    Stary wiarus czy Marszałek

    Takiej atmosfery, jak w styczniowy czwartek(19.01), nie pamiętam na wcześniejszych posiedzeniach Komisji Kultury RMG. Głośne przywołanie Ustawy z 7 kwietnia 1938 roku „O OCHRONIE IMIENIA JÓZEFA PIŁSUDSKIEGO, PIERWSZEGO MARSZAŁKA POLSKI” bardziej mnie przeraziło, niż jej dwa pierwsze artykuły:

    Art. 1. Pamięć czynu i zasługi JÓZEFA PIŁSUDSKIEGO – Wskrzesiciela Niepodległości Ojczyzny i Wychowawcy Narodu – po wsze czasy należy do skarbnicy ducha narodowego i pozostaje pod szczególną ochroną prawa.
    Art. 2. Kto uwłacza Imieniu JÓZEFA PIŁSUDSKIEGO, podlega karze więzienia do lat 5.


    Prezydent Rzeczypospolitej Ignacy Mościcki podpisywał tę Ustawę dokładnie trzy lata po śmierci Marszałka. Z tych samych zapewne pobudek, które przedstawicieli czternastu środowisk Porozumienia Niepodległościowych Związków Kombatanckich skłoniły do jej przypomnienia nam – gdańskim radnym, blisko 70 lat później. Nie sądzę jednak, by w naszym gronie skrył się jeden choć człowiek, zdolny uchybić Pamięci Wielkiego Rodaka – Twórcy Państwa Polskiego. Skąd zatem obawy, skąd groźby ?



    Na wcześniejszym posiedzeniu Komisji Kultury, w ubiegłym roku, gościliśmy Społeczny Komitet Budowy Pomnika Marszałka Józefa Piłsudskiego w Gdańsku. Tylko nieco mniej dramatyczne rozmowy skończyły się wówczas smutną konkluzją: przez kilkanaście lat pracy szacowne grono nie podołało zadaniu zgromadzenia środków na zwieńczenie Dzieła. Na wniosek Komisji Rada Miasta Gdańska przegłosowała więc przejęcie ciężaru sfinansowania Pomnika. I – przy pełnym składzie – wyraziła taką wolę jednogłośnie.

    Postanowienie zaczęto realizować energicznie. 11 listopada 2004, pod wodzą Radnego Czesława Nowaka, przeprowadziliśmy kwestę. Na dobry wstęp, w puszkach pojawiły się nie tylko złotówki. Choćby symbolicznie. Właściwe środki umieściliśmy po prostu w budżecie Miasta. Prezydent, wykonując zobowiązanie, ogłosił też konkurs na kształt Pomnika i powołał Sąd Konkursowy. W jego składzie znalazło się siedmiu rzeźbiarzy, w tym pięciu profesorów Akademii Sztuk Pięknych. 9 września ubr. Jury Konkursowe podsumowało wyniki, najwyżej oceniając projekt artysty rzeźbiarza z Sopotu Tomasza Radziewicza (model na autorskiej fotografii).

    Wtedy właśnie, nagle, pojawiły się protesty, apele, pretensje, żale, groźby... Mobilizacji sił przeciwników artystycznej wizji młodego Sopocianina nie było końca, a czas biegł. Współczesność na czynnik czasu jest bardzo wrażliwa: formalne zobowiązania ustawowe, przetargi, konieczność zadośćuczynienia trybom uzyskiwania zezwoleń i kompletowania dokumentów, zostawiały coraz mniejszą rezerwę na realizację. A Rada Miasta postawiła sobie za punkt honoru – uroczystości 11 listopada 2006 rozpoczną się odsłonięciem Marszałkowskiego Pomnika.

    Skład Komisji Kultury nie miał wątpliwości, co należy robić: na styczniowe posiedzenie zaproszeni zostali wszyscy zainteresowani – i realizacją pięknej idei, i oddaniem Pamięci Marszałkowi, i znalezieniem najlepszej formy, i terminowością budowy. Nikt nie kwestionował, iż Pomnik Historycznej Postaci musi wyrażać Jej miejsce w historii Narodu, podkreślać Pamięć i Wdzięczność Polaków, nieść czytelne Przesłanie. Nikt też nie miał wątpliwości, że dla artysty największy to honor – być Autorem Takiego Pomnika. Jestem przekonany, że Tomasz Radziewicz włożył w projektowanie wizji moc dobrej woli, starań, emocji i najlepszą wiedzę. I nie będzie szczędził wysiłków, by – przygotowując formę do wiecznego odlewu – zadośćuczynić wszystkim istotnym zarzutom swych przeciwników.

    „Wszystkim istotnym”, bo zdania są podzielone. Wybrano tę pracę spośród 17 zgłoszonych. Warunki konkursu pobrało 44 rzeźbiarzy. Wygrała „propozycja niekonwencjonalna, bardzo sugestywna, doskonale wpisująca się w konkretny fragment miasta” - to jedna z opinii. „Czy osoba, która przyniosła nam niepodległość, może chylić się ku upadkowi ?” - pyta inny głos, wspierany natychmiastową odpowiedzią: „Nie może być tak, że pewien sentyment i ciepło, w jakimś sensie zaświeci nam historycznym analfabetyzmem”.

    Starły się też dwa gdańskie tuzy opiniotwórcze: - Nieprawidłowo zawieszona i niewłaściwa szabla... Czapka – maciejówka absurdalnie wtłoczona pod naramiennik... Patyk zamiast buławy... Płaszcz – a raczej szynel – rozpięty, przypominający okrycie „burłaka”... Złamana postać... Nie do przyjęcia jest to, że Piłsudski jest pochylony... - zawyrokował prof. Andrzej Zbierski.

    - Podoba mi się ten pomnik właśnie dlatego, że wzbudza wzruszenie, budzi miłość – ripostował prof. Andrzej Januszajtis. - Chcielibyśmy więcej takich pomników. Jestem jak najbardziej za tym właśnie wizerunkiem człowieka, który dźwiga na plecach ciężar odpowiedzialności. Uważam, że ten pomnik odzwierciedla prawdę historyczną.

    Otóż właśnie. Czy Wskrzesicielowi Państwa Polskiego po 123 latach niewoli wolno było pochylić jedynie głowę, czy pochylić się? Najbardziej kochanego przez pokolenia Polaków Rodaka powaliła nieuleczalna choroba. Złamała Człowieka, nie odbierając Mu prawa do wielkiego „C”. Nasza Pamięć o Józefie Piłsudskim zawiera w sobie przecież nie tylko Jego Wielkie Dokonania, Autorstwo Znaczących Faktów Historycznych – pamiętamy też z literatury o konfliktach z parlamentem, przeciążeniu pracą, słabnącym zdrowiu, zwykłej ludzkiej niedoskonałości. Doceniamy siłę perswazji, wolę działania, prawość. Nadwątlony aktywnym życiem męski kręgosłup w niczym nie umniejsza walorów historycznych Wielkiego Rodaka – Człowieka Czynu.

    Przeżył Józef Piłsudski 68 lat – bardzo wielu nas życie przygniata w znacznie młodszym wieku. Bardzo chciałbym dożyć dnia, w którym stanę pod pięciometrową sylwetą, otoczoną zielenią Placu Jego Imienia, by oddać się wzruszeniu obcowania ze zwykłym człowiekiem, ale jakże Wielkim Autorytetem. Właśnie dzisiaj. Najbliższego 11 listopada.

    /tekst opublikowany w Miesięczniku Stowarzyszenia "Nasz Gdańsk" - styczeń 2006/


    2006-01-24

    Tylko jedna z Komisji RMG

    Co robią radni ?

    Spełniając prośbę wielu Mieszkańców Gdańska, pytających przy różnych okazjach o to: czym na co dzień zajmują się radni, przedstawiam skrót „Sprawozdania z działalności Komisji Rozwoju Przestrzennego RMG za rok 2005”, zaakceptowany przez Komisję w dniu dzisiejszym.
    W okresie sprawozdawczym Komisja odbyła 29 posiedzeń, na których zajmowała się sprawami bieżącymi i tematami merytorycznymi. Łącznie posiedzenia trwały 110,5 godzin (najdłuższe trwało 6,5 godziny, a najkrótsze 1 godzinę). Frekwencja: Tadeusz Mękal, Marek Bumblis, Janusz Kasprowicz i Danuta Putrycz (29 obecności), Maciej Lisicki (27 – jedna delegacja), Małgorzata Chmiel (24 – jedna delegacja), Ryszard Klimczyk (21).

    Komisja wydała:

  • 218 opinii, w tym: 161 opinii projektów uchwał (102 opinie związane z przystąpieniami do sporządzenia planów, rozpatrzeniem i rozstrzygnięciem protestów i zarzutów oraz uchwaleniem planów), (59 opinii do projektów związanych z budżetem miasta, WPI, gruntami, objęciem udziałów, jak również z zagadnieniami dotyczącymi ochrony środowiska);
  • 48 opinii do koncepcji miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego;
  • 3 opinie do negatywnych opinii Prezydenta odnośnie pozbawienia kategorii dróg lub zaliczenia do kategorii dróg gminnych lub powiatowych;
  • 4 opinie do inwestycji mogących znacząco oddziaływać na środowisko, w tym:
    - lokalizacji inwestycji celu publicznego dla rozbudowy oczyszczalni ścieków Gdańsk-Wschód, Etap II B.
    - lokalizacji inwestycji polegającej na budowie instalacji odbioru oparów węglowodorowych ze zbiornikowców w Porcie Północnym.
    - lokalizacji zakładu termokatalitycznego przetwórstwa odpadów tworzyw sztucznych w parafiny przy ul. Elbląskiej 112 (ENPEKS Sp. z o.o.).
    - lokalizacji inwestycji polegającej na budowie i przebudowie obiektów budowlanych na terenie Grupy LOTOS S.A.

  • 2 opinie do wniosków o dofinansowanie w ramach Lokalnych Inicjatyw Inwestycyjnych
    - budowy kanalizacji sanitarnej Stogi
    - budowy kanalizacji deszczowej w rejonie ulic Budowlanych i Sąsiedzkiej

    Komisja podjęła 11 wniosków, skierowanych do Przewodniczącego RMG i Prezydenta Miasta Gdańska.

    Komisja była wnioskodawcą 15 projektów uchwał . W wyniku prac Komisji Rozwoju Przestrzennego w 2005 roku przystąpiono do opracowania 38 nowych planów miejscowych, uchwalono 46 miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego.

    Komisja odbyła wspólne posiedzenia z Komisją Polityki Gospodarczej i Morskiej nt. założeń do planu zaopatrzenia w ciepło, energię elektryczną i paliwa gazowe miasta Gdańska oraz z Komisją Doraźną do prac nad Wieloletnim Planem Inwestycyjnym nt. zmian WPI.

    Komisja odbyła 3 posiedzenia wyjazdowe:
  • Górki Zachodnie – Stogi PDS Ostoja i Plaża – Przymorze tereny przy ul. Obrońców Wybrzeża oraz Park im. R. Regana;
  • Gdańsk Południe – zbiorniki retencyjne, Ujeścisko – obiekty usługowe wzdłuż ul. Przywidzkiej – teren projektowanej szkoły – obszar aktywności przemysłowej wzdłuż ul. Budowlanych oraz schronisko dla zwierząt;
  • Elektrociepłownia Wybrzeże SA

    Komisja dokonała wizji lokalnych:
  • ulicy Dąbrówki
  • terenu zlokalizowanego w granicach opracowywanego mpzp Siedlce – rejonul. Struga, Łostowickiej i Pana Tadeusza
  • wybranych dróg Kiełpina i Przymorza negatywnie zaopiniowanych przez Prezydenta co do mozliwości zaliczenia ich do kategorii dróg gminnych.

    Komisja zajmowała się także opiniowaniem projektów planów na różnych etapach ich opracowania.


  • 2006-01-01

    Oby się spełniały...

    Z okazji Świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku – od wielu instytucji – otrzymałem ciepłe życzenia. Podpisali je m.in.:


    Pan Cezary Windorbski – Ambasador Honorowy Miasta Gdańska w Warszawie, Panowie Frederic Kerleau i Zbigniew Sulikowski – E.LECLERC POLSKA, Panowie Andrzej Spiker i Tomasz Hołdys – Międzynarodowe Targi Gdańskie SA, Zarząd i Rada Nadzorcza Spółki „Zielony Rynek” z Gdańska, Pan Jan Łukaszewski – Polski Chór Kameralny Schola Cantorum Gedanensis, Panowie Roman Nosek i Andrzej Witkiewicz – Zarząd Osiedla Strzyża, Pani Jarosława Strugała – Spółka „Kupcy Dominikańscy”, Pan Sławomir Gryczka – GILDIA GDAŃSKA SA, Zarząd Saur Neptun Gdańsk SA, Pan Antoni Perzyna - Miesięcznik "NASZ GDAŃSK", Pan Seweryn Wyganowski – Towarzystwo Budownictwa Społecznego „Motława”, Centrum Sztuki Współczesnej „Łaźnia”, Panowie Marek Kostecki i Jerzy Gotalski – GKS „Stoczniowiec” Gdańsk, Wojewódzka i Miejska Biblioteka Publiczna im. Josepha Conrada – Korzeniowskiego w Gdańsku, NZOZ Przychodnia Mickiewicza w Gdańsku, Zespół Muzyki Dawnej Capella Gedanensis, Larry Okey Ugwu i Zespół Nadbałtyckiego Centrum Kultury, Panowie Andrzej Ciepłucha i Marian Szajna - Stowarzyszenie "Nasz Gdańsk", Pani Monika Malessa – Drohomirecka Ośrodek Conradowski WiMBP, Panie Grażyna Wiatr i Renata Mroczkowska – Jankowska Tygodnik „Wieczór”, Pan Waldemar Dunajewski – EC Wybrzeże SA, Pan Sławomir Nowak – Poseł na Sejm R.P., Pan Ryszard Sobczak – Sekcja Szermiercza SIETOM AZS AWFiS Gdańsk, Pan Jacek Mielewczyk – ZKPiG nr 26 Gdańska Szkoła Szrmierki oraz wiele osób przywatnych...

    Za wszystkie słowa otuchy i piękne życzenia grzecznie dziękuję. Ich Autorom serdecznie winszuję wzajemnie – wyłącznie Dobrego 2006 Roku.