OKBB Radny Wizytówka Aktualności Interpelacje Galeria Refleksje Zaproszenia Kontakt
 
W czasie kampanii wyborczej, jak wszyscy kandydaci na radnych, ogłosiłem swój miniprogram wyborczy. Tylko hasłowo odnosiłem się wówczas do problemów Oliwy - dzielnicy, z której kandydowałem oraz w zarysie - do idei Gdańska.

*   *   *


mój program dla Oliwy
Chciałbym uczynić z Oliwy dzielnicę twórców - ze względu na piękno tutejszych kamienic, dworów, ogrodów, Katedry Oliwskiej, zabytkowej Kuźni Wodnej, Pałacu Opatów wraz z parkiem oraz Doliną Radości - dumą jej mieszkańców, dzielnicę przyjazną dla turystów, z licznymi, małymi kafejkami i pubami.

*   *   *


mój program dla Gdańska
Pokażmy naszym gościom, jak wygląda załadunek stojących opodal Żurawia żaglowców, marina i cumujące na Motławie jachty. Niech popłyną pod zwodzonymi - jak dawniej - mostami śródmiejskimi kanałami od bazaru do sklepiku, od tawerny do hotelu - ku pożytkowi przedsiębiorców, ku satysfakcji miejskiego skarbnika.

Gdańsk - chluba Polski i niegdysiejszej Europy, jak Kopenhaga, Amsterdam czy Hamburg - musi mieć swoja wizję, świadomość miasta nadmorskiego, miasta z morza żyjącego, miasta tym życiem kwitnącego. Normalne, przyjazne ludziom, nowoczesne miasto, potrafiące korzystać z walorów naturalnych, szanujące tradycje, ważące plany rozwoju - przed doraźną komercyjnością - dla kolejnych pokoleń. Gdańsk - gród troszczący się o ludzi - starych i młodych, dający szansę regeneracji sił swym ciężko pracującym mieszkańcom. Tylko w takim mieście chcę żyć - oświetlonym, bezpiecznym, mającym władze rozumiejące swych podatników, dające im ochronę, umiejące słuchać skarg, szanować zwyczaje i dorobek historii.

*   *   *


 
Los sprawił, ordynacja wyborcza i wynik, że zostałem radnym. Teraz mam szansę sprawdzić, czy choćby część powyższych haseł, idei i marzeń będę w stanie zrealizować. Już także mam możliwość weryfikować ich słuszność, myśleć o budowaniu lobby dla ich przekuwania w konkrety, wreszcie - program ten wzbogacać. Chcę na tej stronie wracać myślą do poszczególnych elementów mojego programu.

2004-12-31

Biedo-
-matnia...

... tak problem nazwał jeden z moich przyjaciół, człowiek dobry i wrażliwy, z którym w ostatnich dniach roku rozmawiałem o współczesnej doli i niedoli. Prosiłem o taką rozmowę zdając sobie sprawę, jak nieubłaganie goni nas czas, ilu ludzi w mijającym roku 2004 prosiło mnie o pomoc, jak bardzo bolące stały się dyżury radnego, ilu trudnych spraw nie udało mi się domknąć.



Prosiłem też o pomoc w zbudowaniu kolejnego "polskiego łańcucha dobrej woli", by ten konkretny, pisany z nadzieją, list - i wiele, wiele innych, podobnych - mógł nadzieję spełnić.

Jestem pełna podziwu i szacunku dla Pańskiej postawy - za życzliwe, rzeczowe potraktowanie moich problemów i chęć niesienia pomocy słabszym. Może dzięki Pana prawym radom, wrażliwości CZŁOWIEKA, który zaufał moim słowom, uda się odmienić trochę mój zły los...

Tak zaczynał się kobiecy list, w którym każde słowo znaczone było suchą łzą bezsilności.

Urodziłam się z Łukowie, woj.lubelskie, w rodzinie ubogiej ze średnim wykształceniem. Ojciec, muzyk z zawodu, pracował jako urzędnik na posadzie państwowej. Mama, laborantka -już bez pracy- zajmowała się domem. Własności żadnej nie posiadali, ponieważ przyjechali z Brześcia do nowej Polski tuż po wojnie. Wojna zabrała im domy, znaczną część rodziny - pozostało 6 osób ze strony Mamy i Ojca, każda w innym miejscu zamieszkania.

Babci udało sie wrócić dopiero w 57 roku. W Łukowie ukończyłam szkołę podstawową, jednocześnie ucząc się w szkole muzycznej (7 lat) oraz 2 lata Liceum Ogólnokształcącego. W tym czasie, kiedy miałam 9 lat, moja Mama zachorowała na raka i przebywała przez wiele miesięcy w szpitalach. Po dwóch latach cierpienia zmarła, a w drugą rocznicę śmierci Mamy zmarł Tatuś na zawał serca - w 1960 r.

Rodzice moi wynajmowali tylko mieszkanie skromne. Nie zdążyli niczego się dorobić, nie zostawili więc spadku. Pozostało nas troje dzieci: mały brat - 7 lat, ja - 13 i siostra - 14 lat. Zaopiekowała się nami 63 letnia Babcia, która jako repatryjantka nie miała jeszcze renty po mężu. Natomiast rentę po Ojcu - 1300 złotych otrzymaliśmy dopiero po pół roku.

Jak słyszę, podobno nasze państwo było nadmiernie opiekuńcze dla biednych rodzin, dzieci - ale my byliśmy tylko sierotami - III kategoria ludzi dla społeczeństwa, kościoła, socjali i tak nam zostało na całe życie - zawsze na końcu, poza prawem, tylko co zostanie, co łaska.

Po 9 klasach musiałam pójść do szkoły pielęgniarskiej, bo miała internat. Ukończyłam w 1966 roku 4-letnie Liceum Medyczne w Chełmie Lubelskim otrzymując maturę i dyplom pielęgniarki. Od 1 września 1966 r. podjęłam pracę w AMG - Klinika Laryngologii, gdzie pracowałam 5 lat. Potem 2 lata pracowałam w Sanatorium p/gruźliczym w Smukale k/Bydgoszczy, następnie zaczęłam pracę w Przychodni Laryngologii przy ZOZ dla Szkół Wyższych w Gdańsku (73 rok). Tak więc, zachowując ciągłość pracy, przepracowałam 22 lata.

Ze względu na zły stan zdrowia, od 1988 roku do dzisiaj jestem na rencie II grupy na stałe - po pięciu operacjach plus paru dotkliwych chorobach, które są już przewlekłe i wymagające kosztownego leczenia, na które mnie nie stać - więc cierpię i zdycham powoli.

W 1976 r. mogłam w końcu otrzymać pożyczkę na mieszkanie, zameldować się na stałe i założyć książeczkę mieszkaniową. Na tycb podstawach mogłam otrzymać z końcem 1982 roku komunalne mieszkanie (na czas oczekiwania w spółdzielni mieszkaniowej), w którym mieszkam do dzisiaj: 22,49 mkw, czynsz 264,10 złotych. A cały wkład na książeczce mieszkaniowej przepada.(...)

W Pomocy Społecznej ustawa określa limit dochodów kwotą 461 złotych, a ja ten limit przekraczam, bo moja renta wynosi 521,11 złotych plus dodatek mieszkaniowy, który otrzymywałam z Urzędu Miasta.

Żyję na kredyt. W tanich budkach też musze oddawać co miesiąc długi około 200 złotych, plus środki czystości - raz na jakiś czas, no i apteka, gdzie zalegam od marca 2003 do chwili obecnej 400 złotych. Co miesiąc nie wiem komu najpierw oddawać.(...) Tak, jak przez całe życie, nie ma dla mnie nawet na starość ludzkich praw.

Żyję w strachu i zagrożeniu, co będzie dalej, jestem bezradna i bardzo osłabiona, wyczerpana fizycznie i nerwowo. Zrozpaczona, coraz większym ubóstwem, ciągłym stresem beznadziei, jak zwykle osamotniona. Borykam sie ciągle z męczącymi dolegliwościami wielu chorób - co jeszcze bardziej utrudnia mi przetrwanie i racjonalne funkcjonowanie na co dzień. Dolegliwości wymagają stałego leczenia, normalnego odżywiania, a ja stale żyłam i wegetuję na skraju ubóstwa.

Trudno mi wytłumaczyc ludziom, że w moim stanie zdrowia, przebytych tragedii, jasność umysłu, rozumianie i orientacji - zawodzi. Może Pan potrafi zrozumieć moją rzeczywistość ? Może zna Pan kompetentnych, odpowiedzialnych ludzi, którzy zechcą pomóc ? Może istnieją jeszcze przyzwoite osoby, które mogą dać mi szanse na godne przetrwanie ? Ja już sobie z niczym nie radzę, a nigdy nie potrafiłam kombinować, być zakłamaną, asertywną... Tym trudniej jest mi żyć, czy wydostać się z błędnego koła, w agresywnym świecie.

Jak dotąd, obowiązywały mnie jedynie restrykcje na każdym kroku, czasem zbytek łaski się trafił. Może dzięki Pana działalności znajdą się ludzie dobrej woli, tolerancyjni, którzy zechcą okazać mi życzliwość i dać poczucie bezpieczeństwa ?

Mając prawie 40 lat dopiero doczekałam się samodzielnego mieszkania. Do tego czasu, moim "domem" były internaty, hotele pracownicze, wspólne prywatne pokoje bez wygód, dlatego nie chciałabym znaleźć się w przytułku na starość (dopóki chodzę) czy zostać bezdomną - na co wskazują obecne restrykcje Państwa (cofnięcie dodatku mieszkaniowego) i moja sytuacja materialna.

Być może zabrzmi to nieskromnie, że jestem przyzwoitym człowiekiem. Mimo całej swej gehenny, sumiennie i z całkowitym oddaniem przepracowałam 22 lata - a jednak nie dorobiłam się przyzwoitej starości. Rozumiem, że takie "ZERO" społeczne nie jest godne nawet współczucia - jestem "nieopłacalna".

Może dzieki Pana pozycji, osobowości, zaistnieją ludzie wrażliwi na mój "przeklęty" los i bezradność.


Zdanie kończące ten dramatyczny list skłania mnie do podzielenia się z Autorką tym, co sam mam. Moje życie, także nie leniwe, nie dało mi jednak wiele. Liczę zatem na Czytelników - Państwa energię i możliwości. Na prawne, urzędowe wsparcie - liczyć nie można. Biedomatnia musi w Polsce znaleźć swój kres.



Wielkie Dzięki

Z serca dziękuję Właścicielom firmy Art7. Silver&Amber Jewellery: Państwo Bożena i Wojciech Kalandyk utworzyli pierwsze ogniwo łańcucha wrażliwych na ludzki los.




2004-03-29

Wrzeszcz
w Gdańsku


Manhattan mobile

Sporo pamiętam z lat, kiedy pierwsze wizje urbanistów wyłaniały się dopiero z gruzów Gdańska. Nie tylko z fotografii znam torowisko biegnące z Jelitkowa pod Dom Bramny na Starym Rynku Oliwskim. Tramwajem zabierali mnie rodzice na historyczne spacery spod Zielonej Bramy. Podglądałem nocne życie marynarskiego „Wikinga” w Nowym Porcie – zanim Goszczurny opisał je w „Mewach”. Na wakacje w Krakowie czy Warszawie latałem „AN-tkami” z dzisiejszej Zaspy, nieopodal mojego domu, zamieszkałego ledwie kilka lat wcześniej przez oficerów Luftwaffe.

Obojętne, jak głęboko sięgam wstecz – zawsze widzę

klarowny podział

ról dla poszczególnych dzielnic mojego miasta. Oliwa z Jelitkowem były tą magiczną przestrzenią, do której prowadziło się dzieci dla relaksu i odnowy płuc – zupełnie jak przed wojną: bogatsi pracownicy Portu Gdynia czy biur gdańskich mieszkali w Oliwie. Mam sporo zdjęć z ZOO i Palmiarni, otwartych rok po moich urodzinach. Zawsze też marzyłem, żeby wreszcie w Oliwie zamieszkać.

Zakupy należało za to robić we Wrzeszczu – to było handlowe serce Gdańska ( w rejonie Głównego Miasta odwiedzało się jedynie bardziej „luksusowe” sklepy odzieżowe ). To wzdłuż Grunwaldzkiej lokowały się centrale zaopatrzenia AGD i chemii, pierwszy Dom Towarowy i Delikatesy, „Gallux” i „Dom Książki”, „Pewex” i „Konsumy”. Na odcinku od Miszewskiego do Kościuszki można było kupić wszystko, a jeśli zdarzyło się, że czegoś zabrakło –z całą pewnością miał to u siebie Pan Łopaciński w „Naszym Sklepie”.

Z biegiem lat ostatnich ta „klarowność” funkcji nieco jednak zmatowiała... Przybyło osiedli satelitarnych, posadowionych poza granicami zainteresowania urbanistów, rysujących powojenny plan Gdańska. Uzupełnione przez rezydencjalne enklawy na obrzeżach Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego nowe dzielnice znacznie zmieniły przebieg tras komunikacyjnych i wybitnie ograniczyły dotychczasową dostępność handlowego Wrzeszcza. Pojawiły się groźne dla tradycyjnego handlu hangary WOH (Wielkopowierzchnio- wych Obiektów Handlowych). Nie były jednak dotąd w stanie wpłynąć istotnie na kształt osi komunikacji.

Specyfika położenia gdańskiej aglomeracji, rozciągniętej wzdłuż torów kolejowych i wzgórz morenowych spowodowała przeciążenie istniejących „przecinek” – łączników trzech miast z... wybudowaniami. Gdyni pozostała modernizowana Morska i Wielkopolska. Sopot, chroniący swoją kurortową ekstrawagancję, pozostawił ciasną „przesiekę” Malczewskiego. Gdańsk za to otworzył się jeszcze bardziej budując Świętokrzyską, Armii Krajowej, modernizując Kartuską, Słowackiego i Spacerową. Łatwo było przewidzieć znaczne wzmożenie ruchu na tych odcinkach – tak samo oczywistą konsekwencją stało się

lokalizowanie WOH-ów

właśnie przy nich.

Nie czas tu i miejsce na dłuższe rozważania o „za” i „przeciw” faktom dokonanym. Wystarczy stwierdzić ich niebanalny wpływ na jakość życia gdańszczan, jak i kondycję rodzimego handlu. Znana jest moja niechęć do „hipermarketów”. Dla niektórych adwersarzy jest jednak - czyżby ? – niezrozumiała. Przytoczę jedynie trzy powody.

Moje pojmowanie liberalizmu w gospodarce i szacunek dla wolnego rynku uwzględnia narzędzia, których zastosowania spodziewałem się w okresie polskiej transformacji po to, by dać szansę polskiemu kapitałowi – takich przykładów jest bardzo niewiele.

Po drugie: WOH-y w ogóle nie powinny się pojawić wewnątrz miasta, szczególnie w kraju, który przyrostem samochodów osobowych pobił wszystkie pozostałe państwa Środkowej Europy – a tzw. „tygodniowe zakupy” robią głównie właśnie posiadacze samochodów.

Tercio: właścicieli światowych sieci handlowych stać na to, by – we własnym zresztą interesie – zadbać o dostateczne skomunikowanie swych sklepów – kosmiczne korki, z którymi teraz walczyć musimy własnymi, cienkimi budżetami, mogły być w większości przypadków rozładowane, zanim jeszcze powstały, w ramach inwestycji obcych.

Jedyną formą ochrony funkcji dotychczasowych ośrodków miejskich stała się

konkurencja jakościowa.

I choć rzadko udało się to zrobić przy pomocy polskiego pieniądza, taką rolę wypełniły niewątpliwie gdyńskie centra „Batory” z „Klifem”, gdańskie „Medison” i „Alfa” oraz – ostatnio – „Manhattan”. Przypadek każdego z nich (może poza „Klifem”) potwierdza doskonałą, uświęconą tradycją i odpowiadającą na ludzkie przyzwyczajenia lokalizację. Wszystkie zatem dają szansę przedsiębiorcom lokującym swe rodzinne nadzieje – jakże istotne, bytowe – przez 60 lat „zielonych” i „czer-wonych” świateł migających na przemian tylko tam, gdzie dotąd było to możliwe. Właśnie w naturalnych, konsekwentnie odbudowywanych i rozbudowywanych centrach.

Wrzeszcz i „Manhattan” jest przykładem wręcz doskonałym. Idę o zakład z Czytelnikami, że tylko co dziesiąty mieszkaniec Gdańska wie, gdzie znajduje się Gaj Gutenberga, a co dwudziesty zna nazwę Kolonia Abegga. Niewielu także wybiera się celowo na spacer wzdłuż Jaśkowej Doliny, by podziwiać piękną architekturę z XVIII i XIX wieku. Wszystkim kojarzy się bowiem Wrzeszcz z – nomen omen – hałasem ( choć nazwa tej dzielnicy ma zgoła inne, jakże piękne pochodzenie ), smogiem i... właśnie handlem.

Wielu pamięta budowę „Domu Towarowego” (z piętrem „za żółtymi firankami”), czy otwarcie DH „Sezam” albo „Mody Polskiej”. Wielu też zapewne ze smutkiem przejdzie dzisiaj wzdłuż martwych witryn licznych banków. Kolorowe ceratki „Chemii Polskiej” zastąpiła szarość kotar Banku Pocztowego, skórzane walizy eksponowane jeszcze niedawno na parterze „Sezamu” ustąpiły ostrym barwom ING Banku Śląskiego, a obiecane przez małżonków garsonki „Mody Polskiej” zniknęły pod zielenią WBK. Nawet stilonowe figi „Galluxu” przegrały z EURO w kantorze. A barwny świat w obrazkach okularu ulicznego fotoplastikonu oglądać można przez ... denka butelek sklepu monopolowego.

Z pewnością nie wszystkie te przemiany smucą. Każdego z nas ucieszy postęp i rozwój ale wszyscy też wiemy, że prawdziwej radości dostarcza tylko to, co nie leży za szkłem – jest dostępne, w zasięgu ręki, co można dotknąć, na co nas stać. Jestem przekonany, że

nowy „Manhattan”

stanie się swoistym perpetuum mobile Wrzeszcza, także mieszkających i handlujących w tej dzielnicy gdańszczan. Urodziwa i oryginalna architektura ( chapeau bas ! projektantom ), znakomicie wkomponowana, nie przytłaczająca i zrealizowana w dużym stopniu niezauważalnie, niedokuczliwie dla żywego organizmu miasta, wielofunkcyjna – bije na głowę hangarowate pomysły wdrożone w kilku innych punktach Gdańska.

W tej właśnie refleksji skupia się istota troski o moje miasto – o to, czy zmierzamy w dobrym kierunku. Mija piętnasty miesiąc mojej aktywności radnego. Mandat uzyskałem w Oliwie i ona jest mi oczywiście najbliższa. Mam jednak mandat radnego Gdańska i nie myślę zamykać swoich starań do interesu własnego podwórka, chcę ponosić odpowiedzialność za każdą decyzję Komisji Rozwoju Przestrzennego, w której m.in. pracuję.

Dopiero co otrzymałem z Urzędu Miasta obszerne opracowanie: „Program Rewitalizacji Gdańska”. Już z pobieżnej lektury wynika, że program to dobry, rzetelnie i wielopłaszczyznowo przygotowany ale – niestety – oparty o chudą kiesę. Ustalając tzw. priorytety, trudno było Autorom znaleźć pieniądze na ratowanie wartościowych historycznie fragmentów Wrzeszcza (także Oliwa zresztą musi poczekać). Bodaj jednak ta smutna konieczność nie okazała się korzystna dla innych zamysłów.

Wśród miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego (zgodnie z nową Ustawą o planowaniu przestrzennym z połowy 2003 roku – doku- mentów o charakterze „konstytucji” dla danego obszaru) brałem udział w „automatycznym” głosowaniu przystąpienia do dwóch istotnych dla Wrzeszcza mpzp (Wrzeszcz Centrum, rejon ulic Kościuszki, Lendziona, Grunwaldzkiej – obejmującego teren SM „Maćkowy” oraz Wrzeszcz – byłe koszary przy ul. Słowackiego). Automatyzm polegał na tym, że przystąpiono do tych planów w poprzednich kadencjach ale nie ukończono procedur przed 11 lipca ubr., kiedy zaczęła obowiązywać nowa Ustawa.

Oba plany są jeszcze w trakcie przygotowania. W obu jednak przypad-kach „nieodzowne jest przeanalizowanie –jak sugeruje Biuro Rozwoju Gdańska- lokalizacji obiektów handlowych o powierzchni sprzedażowej powyżej 2000 metrów kwadratowych”. Ta tajemnicza liczba wynikająca z kolei z Ustawy Prawo Budowlane oznacza dopuszczenie na tych terenach m.in. budowy kolejnych hipermarketów. Bardzo się obawiam, by pazerność i bezwzględność zachodnich sieci handlowych zainteresowanych tymi lokalizacjami nie przekreśliła szansy, jaką Wrzeszczowi dał „Manhattan”.

P.S. Głodny Państwa uwag, oczekiwać będę pod adresem : j.kasprowicz@gdansk.gda.pl



2004-02-13

VII DWÓR...
w
JAWORZE

Prezesi SM VII DWÓR zaprosili mnie dziś na szczególną uroczystość: ks. arcybiskup Tadeusz Gocłowski święcić miał nową siedzibę biura Spółdzielni przy ul. Rodakowskiego 3 A. Nie mogłem tam nie pobiec, nie mogłem powstrzymać wzruszenia... Tylko moi bliscy wiedzą - czemu...

Nowa siedziba nie oznacza nowego budynku. W niezwykle pięknej lokalizacji, w samym sercu osiedla, posadowiony został tak dawno jak obok pierwsze domy mieszkalne. Jego losy zawiłe są niemal tak, jak losy ludzkie...

Były tam już kiedyś biura ale przede wszystkim było tam miejsce dla ludzi tworzących szczęśliwą społeczność najładniejszego osiedla w Gdańsku.

Nie wiem, kto nadał wówczas temu domowi nazwę "JAWOR". Pamiętam za to, jak trafiłem tam po raz pierwszy (mieszkając jeszcze wtedy we Wrzeszczu) na spotkanie Klubu Turystyki Pieszej "Bąbelki"... z pokazem filmu w małej ale zgrabnej salce kinowej.
Nieco poźniej, do tej samej salki, z dębowym parkietem, chodziłem na randki... potańczyć.
Jeszcze później, także na tańce, do tej samej salki odprowadzałem swoją Córeczkę Anię. A do pomieszczeń na górze prowadziliśmy Ją z Żoną na zajęcia plastyczne, prowadzone społecznie przez Piotra Zajęckiego, cudownego profesora malarstwa gdańskiej (jeszcze wtedy) PWSSP, sąsiada z osiedla.
I jeszcze później, dziesięć lat temu, w tej samej salce, na tym samym dębowym parkiecie... składowałem rolki folii, którą na potrzeby kilkuset przedsiębiorców w całej Polsce sprowadzałem z Norwegii. Serce mi się krajało ilekroć trzeba było ciężkim wózkiem jechać po dębinie...

Bardzo mnie cieszy, że "JAWOR" wrócił do Spółdzielców, że nowy Zarząd Spółdzielni zwrócił go... ludziom. Prezesom Bedyńskiemu i Myjkowskiemu serdecznie gratuluję pomysłu. I życzę mnóstwa energii.
Przywracanie osiedlu przyjaznego charakteru będzie wymagało ogromu sił i poświęcenia. Zapewne nie tylko ja czekam np. aż z dawnego "Kasztelu" zniknie... szwalnia. I sukcesy będziemy mogli z sąsiadami poprzeć lampką wina, z tarasu niegdysiejszej kawiarenki podziwiając rzadko piękny widok. I znów dzieciaki zagrają opodal w kosza, czy siatkę, a zimą wylane będzie lodowisko, pociągnie narciarzy pobliski wyciąg, a oliwskie stoki pełne będą saneczkarzy i spacerujących starszych już... budowniczych tego osiedla.

Rozmarzyłem się... ale tym razem bardzo realnie.



2004-02-10

Amsterdam nad... Motławą

Z inicjatywy dr Piotra Kuropatwińskiego (UG) i za moim pośrednictwem Komisja Rozwoju Przestrzennego pochyliła się dzisiaj nad problemem tzw. zrównoważonego rozwoju miejskiej komunikacji. Znany działacz Polskiego Klubu Ekologicznego nie od dzisiaj szuka zrozumienia dla potrzeby takiego konstruowania przestrzeni aglomeracji, by podstawowym środkiem transportu mogły być... własne nogi i rowery.

Sam z pewnym uwielbieniem, choć z coraz wiekszym trudem, jeżdżę rowerem. Wielokroć trafiam na przeszkody nie do pokonania - jak niepełnosprawni na wózkach. Często zatem myślę podobnie jak P. Kuropatwiński. Nie trzeba niczego odkrywać. Wystarczy sięgnąć po przykłady z wielu miast świata, by przewidzieć:

- kształt elementów ulic (jezdnie, chodniki, krawężniki, trasy rowerowe, przejścia dla pieszych, sygnalizacja);
- co jest najlepszym materiałem nawierzchniowym;
- co musi się składać na niezbędną infrastrukturę (w biurach i miejscach publicznych, przy węzłach przesiadkowych, w osiedlach).

Jestem za tym, by jak najszybciej stworzyć w Gdańsku taki profesjonalny katalog norm - ABC projektantów, urbanistów, architektów, twórców wzornictwa.

Czy Gdańsk może być miastem innowacyjnym ? - zapytał ktoś prowokacyjnie. Otóż - może. Prezydent chlubi się realizowanym od kilku lat programem budowy ścieżek rowerowych. Niewiele trzeba, by ruszyć cały krok do przodu...

KRP zawnioskowała o utworzenie przy Prezydencie stanowiska pełnomocnika - eksperta do spraw koordynacji działań wszystkich służb zaangażowanych w naprawę starego i tworzenie nowego wizerunku miasta. Myślę, że dotychczasowa i przyszła współpraca z Gdańską Kampanią Rowerową pozwoli wyłonić najlepszego kandydata.

Nie sądzę, by z Gdańska dało się zrobić Amsterdam czy Pekin... Coraz częściej jednak każdy z nas szuka choćby pretekstu, by nie wsiadać do samochodu, coraz częściej brakuje nam ruchu, bezpiecznej ulicy. Ktoś musi zainspirować ten nowy sposób myślenia, nowy styl życia, nową kulturę bycia. Możemy to zrobić u siebie - w Gdańsku.

Urozmaicone i piękne ale uciążliwe w codziennym życiu ukształtowanie terenu w Gdańsku, budowa kolejnych "satelitarnych" osiedli, powstawanie nowych ośrodków handlowych - to nasza rzeczywistość. By uporać się z perspektywą katastrofy komunikacyjnej konieczne jest stworzenie koncepcji alternatywnej. Specyfika Aglomeracji Gdańskiej sama podsuwa sens budowy szeregu równoległych ciągów komunikacyjnych. Dla ich dopełnienia konieczne są jednak także powiązania poprzeczne. I jak najbogatsza infrastruktura.

Chodzi przecież o to, żeby każdy mieszkaniec Gdańska mógł wsiąść na rower pod własnym domem i dojechać bezpiecznie w najbardziej odległe miejsce. Załatwić "sprawy", zrobić zakupy, zjeść rybkę, złapać trochę powietrza... Żeby po drodze nie został napadnięty, żeby nie trafił na złodzieja rowerów, żeby nie chciał go staranować jakiś samochód... Żeby szczęśliwie wrócił do rodziny.